Oddech, sprawia on że trzeźwieję. Nigdy nie jest za późno aby wynaleźć pióro, sięgnąć po pergamin, one dadzą mi złudzenie mocy.
Kolejny oddech, strach czy to jawa & Otwieram oczy, dłonie uklejone krzepniejącą, lepką krwią, przez chwilę wydawało się, że w mroku widziałem czyjąś sylwetkę, czyjąś twarz, ale to kolejny kant mojego umysłu. Słabnę, tracę dużo krwi, znów odpływam& ale& Spojrzałem w górę, ponad cień, w niebo, bo świnia tego nie potrafi& rozmycie&
Znam to miejsce, chociaż nigdy tutaj nie byłem& Nie moje życie się toczyło w tym pustym zimnym miejscu , nigdy nie byłem tutaj przecież z Tobą& Gdy widziałem te różowe, pulsujące po zmroku łuny świateł, te bezkształtne złudzenia tłoczące się na oślep przez autostrady codzienności by trafić do domów, stalowa równina, te wzgórza nigdy nie zasną, spalone słońcem zmartwień, spraw i problemów, Zmrok wyzwala światła pomarańczowych latarni ogrzewających moją ambiwalencję, mnie Antagonistę& Czy ja zawsze byłem w domu? To miejsce jest moim domem? Może nim być jeśli na myśl teraz to już przeszłość& staję się encyklopedycznym przykładem mizantropa i agorafobia?
W mroku jaśnieje brąz, otwieram oczy& to tylko bliższy duszy ogień odległego kominka. Nadal tkwię przy tym stole, sam& Myśli kołaczą się po głowie a szkło po raz kolejny bezlitośnie tnie dłonie, teraz i twarz, miejscami wilgotna nie oparła się okrutnym ostrzom zwątpienia& twarz wilgotna bynajmniej nie od łez, ale krwią soczyście zwilżona, musiałem przeorać nią oświetlony nadzieją stół, kiedy&