Dziewczyna poczuła lekkie szturchnięcie. Siedząca obok Brook wskazała palcem na małe okienko.Victoria ziewając spojrzała przez nie, orientując się że samolot już ląduje. Każdy musiał zapiąć pasy. Gdy maszyna leciała coraz niżej z chmur wyłoniły się wieżowce. Piękny widok. Światła na ulicy jak i w oknach budynków magicznie migotały. Minęło kilkanaście minut zanim samolot dotarł na lotnisko. Po zabraniu bagaży grupa wyszła na zewnątrz. Stanęli obok parkingu. Richard wyszedł przed nich. Wziął jakieś papiery. Patrząc na nie powiedział powoli:
- Domyślam się że lot wszyscy dobrze znieśli - uniósł wzrok znad dokumentów, studenci siedząc na swoich walizkach pokiwali głowami - cieszę się. Teraz pozostaje tylko sprawa kto gdzie będzie mieszkał - wpatrywał się dalej w kartki. Vicky wstała i podeszła do niego. Wzięła go na bok. Spojrzała na Richarda błagalnym wzrokiem.
- Nie da rady? - wskazała palcem na nazwisko Toma i swoje.
- Nie mogę teraz nic zmienić. Mogę Ci tylko zagwarantować że będziecie mieć oddzielne pokoje - uśmiechnął się lekko. Dziewczyna spojrzała się na Toma, potem spuściła wzrok i wbiła go w ziemię.
- Przeżyję - westchnęła. Odeszła na swoje miejsce.
- Okey dzieciaki, Brook, Tom, Vicktoria i Ed będziecie mieszkali 20 km od miasta, na posesji Williama Evansa.
- Gdzie? Na jakimś zadupiu? Ja chce mieszkać w mieście! - zaśmiała się Brook, odruchowo poprawiając okulary.
- Słuchaj - zaczął poważnie - chcesz to płać za hotel fortunę albo zostań i mieszkaj w przystępnych warunkach za darmo - spojrzał się na wymienionych studentów - cieszcie się że trafiło się wam to ranczo, facet nie bierze dużo. No i oczywiście nie wiem dlaczego narzekacie? Zostaliście wybrani. Jesteście jednymi z najlepszych studentów - mówił to z podniesionym głosem.
- Przepraszam, przepraszam - wydukała Brook.
- Ponieważ nie ma tam więcej miejsc do spania reszta będzie spała na farmie u mojej ciotki. Współczuję wam - zaczął się śmiać - jest bardzo opiekuńcza - śmiał się dalej.
- A pan gdzie będzie mieszkał? - rzucił Tom.
- W mieście - odpowiedział poważnie - ale nie martwcie się, będę się z wami brudził na wykopaliskach - uśmiechnął się urokliwie - Mamy nadzieję! - powiedzieli chórem śmiejąc się.
Po kilku minutach podjechało do nich duże rodzinne auto. Wysiadła z nich energiczna, starsza kobieta. Otwierając bagażnik rzuciła wesoło:
- Wsiadajcie pulpeciki, mówcie mi ciocia Rose - po czym przywitała się ze wszystkimi. Gdy studenci siedzieli już w samochodzie Richard podszedł do reszty.
- Ja jadę z nimi. Zaraz powinien przyjechać ten Evenson - mówiąc to prawie w ogóle nie spuszczał wzroku z Vicky - zobaczymy się jutro po południu - komicznie zasalutował, uśmiechnął się niby do całej grupy ale jednak tylko do swojej podopiecznej. Wsiadł do auta. Odjechało. Brook szturchnęła ją łokciem.
- Czemu on na mnie się tak nie patrzy? - zachichotała.
- Bo tylko Vicky chce przelecieć - rzucił Tom oschle.
- Boże... Gdyby wzrok zabijał... - syknęła niebieskooka patrząc się na niego.
- Nie spinaj się tak na samym początku wyjazdu. Musisz ze mną wytrzymać jeszcze 4 miesiące - zakpił. Dziewczyna przekręciła tylko oczami. Po paru minutach podjechało do nich duży, czarny jeep. Vicky siedziała na swoim bagażu słuchając muzyki. Brook walnęła ją w ramię.
- Co jest? Już dziś trzeci raz od ciebie dostaję - wrzasnęła.
- Zobacz. Takiego faceta to ja jeszcze nie widziałam - usta miała otwarte. Victoria spojrzała się w stronę auta. Trzeba przyznać, był przystojny. Nawet bardzo. Ciemne, krótkie włosy, lekki zarost, zielone oczy. Emitował tajemniczością. Otwierał teraz bagażnik.
- Sam seks po prostu. Biorę się za niego - syknęła Brook, blondynka o brązowych oczach.
- Ok, poprzyglądam się jak to zrobisz - odpowiedziała śmiejąc się. Fakt podobał jej się, nawet bardzo ale nie miała ochoty na romanse. Ważniejsze są praktyki. Mężczyzna podszedł do nich odważnym krokiem. Biorąc walizki rzucił bez emocji:
- William Evans*. Wsiadajcie do auta.
"Dziwny facet, taki jakiś smutny, oschły i tajemniczy" - pomyślała Victoria.
W aucie panowała grobowa cisza. Słychać było jedynie warkot silnika.
- Ciekawe ile ma lat? - wyszeptała Brook najciszej jak się dało. Will lekko się uśmiechnął do lusterka. Usłyszał. Vicky walnęła ją łokciem żeby się zamknęła. Na miejscu byli o godzinie 21.30. Wielkie ranczo. Na środku jeden budynek, z tyłu stodoła. Dookoła gdzie się nie obejrzysz świecą pustki. Mężczyzna zaprowadził studentów do swoich pokoi. Ed i Tom mieli wspólny i dziewczyny również. Ich pokoje były sąsiednie. Gdy studenci się rozpakowywali z korytarza dobiegł potężny, amerykański głos:
- Cisza nocna od 22, kuchnia i łazienka do waszego użytku, ja jestem do dyspozycji w każdej chwili. Dobranoc - rzucił twardo, wydawało się że odszedł kiedy usłyszeli jeszcze - obok łazienki są czerwone drzwi. Ma nikt tam nie wchodzić. Jeśli ktoś naruszy tą zasadę wyciągnę z tego surowe konsekwencje - odszedł. Brook zrobiła wielkie oczy.
- Co za surowy facet! Ciekawe czy ma poczucie humoru? - posmutniała.
- Coś czuję że trudno Ci go będzie poderwać kochana - rzuciłam w nią poduszką.
- Przynajmniej jest przystojny - powiedziała kładąc się do łóżka i zgaszając lampkę - dobrze że masz Richarda bo być mi tego podpiepszyła.
- Ej! Nie mam żadnego Richarda, dajcie mi spokój - rzuciła się na swoje łóżko.
- Kurde, wy się wzrokiem pożeracie a Tom płonie z zazdrości.
- Serio?
- Tak, zazdrosny jak cholera - odpowiedziała.
- I o to chodzi - rzuciła sama nie dowierzając w to co powiedziała.
- Chcesz pobawić się jego uczuciami?
- To przy okazji.
- Jestem po twojej stronie - uśmiechnęła się - śpijmy bo juro pierwszy dzień wykopalisk, dobranoc.
WYGLĄD WILLIAMA >KLIK<