Zbliża się koniec roku, więc aby tradycji stało się zadość, zabieram się za podsumowanie ostatnich 365dni. Kiedy w dwutysięcznym czternastym robiłam rachunek sumienia wydawało mi się, że był to najbardziej przełomowy okres w moim życiu. Nic bardziej mylnego. To właśnie obecny rok, 2015, permanentnie zapisze się w mojej głowie, jako czas wielkich decyzji i jeszcze większych wydarzeń.
Zaczęło się pamiętnie, kłótnia z szefostwem, bronienie własnych racji, a w ostateczności wręczenie wypowiedzenia. I jak później się okazało-lepiej stać się nie mogło.Następnie krok do przodu w naszym związku, czyli-zaręczyny! Nigdy tego nie zapomnę i nie wybaczę, że mój ukochany nie dał mi żadnej wskazówki, żebym mogła się jakoś przygotować na tę chwilę, już nie chodzi mi o kwestie psychiczną ,ale o czysto babskie, głupiutkie wyobrażenia-ładna sukienka, makijaż ,fryzura albo chociaż pomalowane paznokcie. A tak na poważnie, nikomu, nigdy nie udało się mnie tak zaskoczyć. Jechaliśmy w odwiedziny do rodziny Jonatana, on jak co wtorek szedł na trening. Pamiętam, że denerwował mnie jak nigdy, bo nie dość, że się spóźniliśmy, to on jeszcze kręcił się po domu, zamiast wziąć torbę i zasuwać na trening. Po kilkunastu minutach zdecydował się, podszedł do mnie i, z niewiadomych mi jeszcze na tamtą chwilę przyczyn odsunął stolik, uklęknął. Spojrzałam wtedy na niego i nie wiedziałam co powiedzieć. Przez głowę zdążyła mi przejść tylko jedna myśl. Co on robi?! Moja mina w tamtym momencie podobno była bezcenna, czego nawet nie podważam. O zaręczynach wiedzieli wszyscy, kręcili się z aparatami w ręku, tylko nie ja! Złapał mnie za rękę i zapytał czy zostanę jego żoną. Patrzyłam na niego i starałam się przeanalizować wypowiedziane słowa. Czy aby na pewno dobrze zrozumiałam? Ja żoną? Co prawda już wcześniej ten temat był poruszany przez mojego obecnego męża, (wszyscy czytający wiedzą ,że odpowiedź brzmiała tak, więc chyba nie popsułam nikomu zakończenia tej historii? Czy powinnam zbudować napięcie? Oj.), ale nie zdawałam sobie sprawy, że On tak szybko się na to zdecyduje! Kiedy powtórzył pytanie , a na jego twarzy malowało się zaskoczenie, spowodowane brakiem mojej odpowiedzi, którego nie potrafił ukryć, wstałam i powiedziałam 'Co? Ty głupi jesteś?' Kurczę, wracając teraz myślami do tamtej chwili, pewnie od razu krzyknęłabym Taaaaaak!, ale człowiek wzięty z zaskoczenia mówi różne, dziwne i niezrozumiałe rzeczy-wybacz kochanie! J :* Później jeszcze kilkakrotnie powiedziałam Naprawdę? Żartujesz? ,aż na końcu wypowiedziałam to jedno, najważniejsze słowo, na które Moja Miłość musiała trochę poczekać w napięciu, TAK. Daliśmy sobie buziak i koniec historii! : )Kolejnym wydarzeniem była wiadomość o ciąży! Na początku szok, niedowierzanie (tak jakbym naprawdę wierzyła, że dzieci przynosi bocian albo biorą się z kapusty, a my wtedy ani bociana nie widzieliśmy, ani kapusty w domu nie było). Jeden test-pozytywny. Kiedy go zrobiłam, od razu pojawiły się dwie kreski ,odłożyłam go na pralkę, nie chciałam wpuścić narzeczonego do toalety. Trzymałam drzwi i twierdziłam, że na prawidłowy wynik trzeba poczekać. Kilkanaście minut późnej drugi test , znowu dwie kreski. Nie, nie to na pewno nieprawda. Oba testy zepsute, zdecydowanie. Rano kupimy trzeci. Ja nie wierzyłam, nie dlatego, że nie chciałam mieć dziecka, bo to nieprawda, jak to mówi Jonek- nie planowane, ale chciane. J, On również był przerażony a przynajmniej na tamtą chwilę tak mi się wydawało, jednak później okazało się, że to tylko pozory . Kiedy był przy mnie, starał się udawać równie zszokowanego co ja, a później przyznał się, że gdy tylko tracił mnie z pola widzenia skakał ze szczęścia, że będziemy mieli dzidziusia. Po zrobieniu trzech testów i ujrzeniu dwóch paseczków na każdym, umówiliśmy się do lekarza. Pierwsza dowiedziała się moja siostra, drugi przyjaciel męża-para chrzestnych. Nasze rodziny miały dowiedzieć się o ciąży dopiero po wizycie, na której mieliśmy się upewnić czy testy nie były zepsute i na pewno zostaniemy rodzicami. Jednak moja druga połówka nie wytrzymała i po długich namowach, wpakował mnie do auta i zawiózł najpierw do jednej rodzinki, później do drugiej. Reakcje bezcenne i na pewno niezapomniane, mimo tego, że zupełnie różne to wspominane będą przeze mnie z uśmiechem. J Nadszedł dzień wizyty u lekarza. Na poczekalni siedziałam jak na szpilkach. Czas mi się dłużył. Byłam tak zestresowana ,że w środku wszystko mi się trzęsło. Narzeczony dzielnie mnie wspierał, trzymał za rękę i nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że lekarz powie coś innego niż będziecie rodzicami. No i nadeszła nasza kolej. Po badaniu Pani doktor stwierdziła z uśmiechem, że jest pęcherzyk, co oznaczało, że jestem w ciąży, jednak to dopiero początek początku. Wyszliśmy z gabinetu podekscytowani, oboje, trzymając w ręku pierwsze zdjęcie usg, na którym widniała nasza mała kropeczka. I tak się zaczęło& Ważną decyzją był zakup auta, które pięknie nam służy i bezpiecznie wozi Lalunie :)Następną, szaloną decyzją był ślub. No bo na co i po co czekać? Lista gości-bach! Jeżdzenie po lokalach, szukanie odpowiedniego miejsca, fotografa, sukienki, szycie garnitury, zaklepanie terminu u fryzjera, makijażystki. Gdy wszystko było gotowe i zapięte na ostatni guzik, wódka się chłodziła, kwiaty stały w wazonach, a sala była ozdobiona balonami& nadszedł 28 marca, wybiła pamiętna godzina 14:00, stanęliśmy przed urzędniczką, otoczeni gośćmi i oficjalnie, przy świadkach i wszystkich zgromadzonych złożyliśmy przysięgę. Od tamtej pory na palcu mam piękną, złotą obrączkę, która przypomina mi,że żyję z człowiekiem, który w obecności najbliższych osób obiecał,że uczyni wszystko by nas związek był zgodny, uczciwy i trwały... Po ślubie pojechaliśmy na majówkę nad morze, nasz mini miesiąc miodowy :) Miesiąc później znów zaatakowaliśmy wybrzeże, wyjazdy zawsze spoko!W międzyczasie wyremontowaliśmy i urządziliśmy pokój Księżniczki, kupiliśmy wózek i zakupiliśmy wyprawkę, żeby niczego nie zostawiać na ostatnią chwilę. W 27tygodniu ciąży wylądowałam w szpitalu, o czym pisałam kilka notatek wstecz. Nie chcę tego wspominać. Sama myśl o tym,że mogliśmy stracić nasz Mały Cud sprawia,że chce mi się płakać. Od tamtego momentu do końca ciąży miałam nakaz leżenia i nic poza tym. Ciężkie dni, bardzo ciężkie Odliczaliśmy dni do terminu. Każdy z nich był na wagę złota. Każda doba Niuni w mojej brzuszku była dla niej szansą na lepsze, w pełni sprawne, życie. Kiedy rozpoczął się oczekiwany 37tydzień ciąży, udaliśmy się na ostatnią już,planowaną wizytę u ginekologa. Lekarz stwierdził ,że w ciągu 3 dni powinnam urodzić. Byłam przerażona, mimo tego,że przecież dobrze wiedziałam,że kiedyś nastąpi ten dzień. I tak właśnie, po dwóch dniach, tj. 16 września dostałam w nocy skurczy. Po dwóch godzinach przeciągania przeze mnie (cały czas wydawało mi się,że to nie to), pojechaliśmy do szpitala. I tam zaczął się istny Meksyk. Po raz kolejny pozwolę sobie stwierdzić, że szpital w Zielonej Górze to pomyłka. Nie chcę opisywać tego, co przeżyłam. Po 24h męki,braku opieki, przetrzymywania, wmawiania mi,że nie rodzę, podawania leków nasennych...18 września na świat, z wagą 2920g i miarą 51cm, przyszła cudowna, malutka Kruszynka Lilla Helena Kuczak. Zmieniając swoimi narodzinami nasze życie o 180*. To najtrudniejszy czas w moim życiu pod względem bólu, ale i najpiękniejszy, bo poznaliśmy naszą cudowną córeczkę. To, co wtedy czułam jest nie do opisania. Kiedy położna ,położyła mi Lili na brzuchu trzęsłam się ze szczęścia. Widok łez męża, czucie jej delikatnej skóry na mojej skórze, jej policzka przy mojej piersi... bezcenne i niezapomniane. Kolejną dobę spędziłyśmy w szpitalu. Przez następne dni nie zmrużyłam oka.Cały czas patrzyłam na nią i nie mogłam uwierzyć,że należy do mnie. Gdy nadszedł dzień wyjścia do domu nie czułam strachu. Byłam od stóp do samej głowy przepełniona szczęściem. Każdy część mojego ciała zdawał sobie sprawę,że już nic nigdy nie będzie takie, jak wcześniej, lecz byłam pewna,że będzie lepiej, inaczej,ale lepiej. Pierwsza noc w domu minęła spokojnie, kolejne dni również. Przebywaliśmy w trójkę w naszych czterech ścianach, ciesząc się każdą chwilą, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego,że każda sekunda jest jedyna i niepowtarzalna. Nasza Lili już nigdy nie będzie taka dzisiaj,dlatego codziennie napawamy się jej widokiem,dotykiem. Pragnę zachłannie zatrzymać każda chwilę. Nasza Lilulka ma już ponad 3miesiące, zdrowo i szybko rośnie. Grudzień to pierwsze święta z Gwiazdeczką. Pierwsza wspólna choinka i kolacja Wigilijna. Dzisiaj pierwszy Sylwester w trójkę, pierwsze fajerwerki. Wszystko z Nią jest takie inne, nowe. Moje podejście do wszystkiego znacząco się zmieniło, dlatego czuję, jakby to wszystko również dla mnie było PIERWSZE. Uczę się życia i świata na nowo, razem z Nią. Macierzyństwo jest piękne. I tym chyba zakończę podsumowanie roku, który zburzył moje dotychczasowe 'ja', ale zbudował mnie od nowa; silniejszą, bardziej cierpliwą. Jakie mam postanowienia? Pamiętać o sobie. Stawiać i liczyć na siebie. Sprawić by moje dziecko było tak szczęśliwe jak My, odkąd pojawiła się w naszym życiu. Pokazać jej cały świat i zrobić wszystko by była dobrym człowiekiem. Szanować i uszczęśliwiać mojego męża. Nie pozwolić by ogień między nami przestał się palić. Tworzyć cudowny dom dla naszego dziecka. Być dobrą matką i żoną.
Inni zdjęcia: Ślub Marty i Przemka pati991Najlepiej pati991Wesele kuzynki pati991Ja pati991;) pati991Ja pati991Ja pati991Ja pati991;) pati991Ja pati991