Pogrzeb ten wyglądał jak milion innych pogrzebów, na których przynajmniej raz w życiu był już każdy z nas. Ubrane na czarno dewotki po sześćdziesiątce, organista odśpiewujący "Dobry Jezu", najbliższa rodzina wokół trumny, dużo kwiatów, wieńców, dużo szlochów, kilku mężczyzn żartujących za kostnicą przy papierosie, nieświadome niczego, rozradowane tłumem dzieci, bawiące się w berka. W bezpiecznej odległości od wszystkich samochód pogrzebowy i sześciu panów grabarzy.
W jednej chwili między tłuszczą przeszedł ksiądz, wyglądał na około trzydziestoletniego, szedł szybkim krokiem, w towarzystwie dwóch ministrantów, prosto do centrum całej uroczystości. Nie tracąc czasu natychmiast zaczął odprawiać rytualne modły. Przypominało to trochę antyczny teatr - kapłan wystąpił w roli koryfeusza, a reszta zgromadzonych była przebranymi za osły aktorami drugiego planu, powtarzającymi za swym guru słowa, których nawet nie rozumieją.
Weronika przysłuchiwała się mimowolnie szeptom dalszej rodziny, która za wszelką cenę usiłowała się przedrzeć do umarłego. Gdy w końcu im się udało, ciotki zapłakały rzewnie, pocałowały zimne ciało w policzek i odeszły ze spuszczonymi głowami.
Weronika zaczęła myśleć o biegającym po podwórku nieżywym teraz ciele, o pełnym radości spojrzeniu zza grubych okularów, o tym, jak się wygłupiali, jak bawili w podchody i grali w Heroesów. Myślała o dniu, kiedy niechcący poparzyła je gorącą herbatą. Nawet teraz dostrzec można było niewielką bliznę na prawej dłoni. I przypomniała sobie ciało idące pierwszy raz do gimnazjum, ciało uczące sie do matury, nie, nie ciało... to był człowiek. A teraz leży, bez krwi, nieruchomy, lodowaty, obcy. Topielec z wiadomości.
W jednej chwili nieżywy zdał się otworzyć oczy. Uśmiechnął się niewyraźnie i Weronika przysięgłaby, że to nadmierna siła jej od zawsze wybujałej wyobraźni, ale inni też to dostrzegli. Organista umilkł, podobnie jak nasz koryfeusz. Kilka dewotek padło bez tchu. Ich tłuste zadki zamortyzowały upadek na tyle, że nawet nie słychać było huku. Jakieś dziecko zaczęło płakać, kilka kobiet wydało zduszone krzyki, któryś z wykwintnych panów roześmiał się jak szaleniec. Matka po raz pierwszy od początku pogrzebu szlochała. Ciało natomiast, teraz już całkiem ciepłe, choć nieco osłabione, stanęło w trumnie i z zalotnym uśmiechem rzekło: "Panie i Panowie, zaczynamy prawdziwą imprezę!"