'List w butelce wyłowionej z jeziora.
A więc to wszystko posypało się szybciej niż myśleliśmy, co, królewno?
Królewna - tak Cię nazywałem, pamiętam, że lubiłaś to określenie, chociaż wiem, że nie miałaś najmniejszego pojęcia jak wiele czułości i tkliwości w tym słowie zawierałem. Lubiłaś też, kiedy brałem Cię w ramiona gdy byłaś rozstrzęsiona (a Ty przez większość czasu byłaś bardziej lub mniej rozstrzęsiona) i głaszcząc Cię po włosach szeptałem: "już cichutko".
Rozsypało się, pokruszyło. Pokruszyła się ta wielobarwna mozaika, którą z taką czcią razem składaliśmy. Podawałaś mi lazurowe, bursztynowe skrawki szkła ze smutnym uśmiechem, zupełnie jakbyś już wtedy wiedziała, jak się to wszystko skończy.
Patrzyłem w krystalizujące kawałki kwarcu i widziałem te wszystkie naiwne scenki jak z Żulczyka, widziałem nas pijących herbatę w kuchni, śmiejących się, klęjacych krok po kroku własne gniazdo. Gorąca herbata, ciepłe swetry, dziesiątki metrów kwadratowych książek, muzyka, klimat. My, szalenie zakochani, szczęśliwi do granic możliwości. Ty, rozluźniona, bezpieczna w moich ramionach, zawsze pewna mojej miłości oraz ja, patrzący na Ciebie i wreszcie spełniony, delektujący się odnalezionym tak nagle sensem życia. Bajka, prawda? Wyrośliśmy z bajek.
Życie sprawiło, że zaopiekował się już Tobą ktoś inny, bez tego mroku, który ciągle w sobie noszę, ktoś, któremu widocznie byłaś przeznaczona, godny tego, by oglądać Twoje plecy o zmierzchu. Przez pewien czas bolało mnie to tak bardzo, że przekroczyłem wszelkie znane mi jako istocie ludzkiej granice bólu, fizycznego i emocjonalnego. Byłem przekonany, że zginę, że rozerwie mnie na strzępy ta tęsknota, wściekłość i żal. Nauczyłem się wkrótce potem, że człowiek jest w stanie znieść niemal wszystko. Po jakimś czasie mogłem już ze spokojem oddychać, z miesiąca na miesiąc bolało coraz mniej.
Rozsypało się, Królewno. Szczęście kogokolwiek na tej planecie jest dziełem przypadku i jeśli Tobie udało się je znaleźć, to bardzo się cieszę. Wyobrażam sobie Ciebie uśmiechniętą i jakoś mi lżej, chociaż może nie powinno. Co do mnie, jakoś żyję, sypiam nawet w nocy, funkcjonuję jak nalezy i nawet widok trzymających się za ręce par ściska za gardło już tylko troszeczkę. Zebrałem z tej naszej rozbitej mozaiki kilka skrawków szkła i przetrzymuje zamknięte w jakiejś szkatułce. Czasem, kiedy mi wyjątkowo źle, wyciągam je z niej i patrzę pod kątem, a pryzmaty sprawiają wrażenie, że nasz obraz nadal istnieje, że jeszcze coś będzie.
Wiem, że nie. Królewno, myślałem, że nie przeżyję tej jsieni, że zeschnę z tęsknoty, że wiatry i deszcze mnie złamią i zmiażdżą. Tymczasem mimochodem właściwie nadszedł ten moment, kiedy melancholia na zawsze zmieniła się w nostalgię. Bo o ile "zawsze" potrafiłem mówić od bardzo dawna, to z "nigdy oswoiłem się dopiero teraz. Wiem już, że nigdy więcej nie będziesz się do mnie uśmiechać tak jak zwykłaś, nie będzie nigdy tego wszystkiego, co sobie wymarzyliśmy, a może to byłem zawsze tylko ja. Nieważne. Głęboki oddech, ironiczny grymas na twarzy, krok za krokiem.
Czasem myślę o Tobie przed snem, czasem chłód sprawia, że bardziej do Ciebie tęsknię. Zdarza mi się wracając wieczorem z pracy, kiedy wczesnojesienny chłód otula twarze zapachem dymu, patrzeć w gwiazdy i myślę sobie wtedy, że z pewnością istnieją tam inne krainy, wszechświaty, wymiary. I wierzę mocno, Królewno, że w jednym z nich na pewno jesteśmy razem szczęśliwi.