Dążenie do końca, tak? Zaiste, zaczynam się wczuwać aż nadto. Myślę dużo o tym co będzie, boję się tego.
Jestem chyba zbyt niedojrzała, boję się dorosnąć, boję się, że utknę po studiach, albo nawet przed nimi, z moim szczęściem. Boję się że nie znajdę pracy, boję się że nie zdam matury. Boję się, o dziwo, tego co jest później. Już całkiem później. Po tym całym padole łez.
Kiedyś się nie przejmowałam - tak w skrócie. Bo nie było lepiej, o nie. Było dużo gorzej. Po prostu wtedy miałam bardzo wyjebane na to że nie zdaję klasy, na to że jest po prostu przejebane - nie, nie będę tu robić swojej biografii w pigułce, bo i po co. Ale było kurewsko źle, a ja dalej zapierdalałam. A teraz? Ryczę jak pojebana bo straciłam kontakt z kimś, na kim mi zależało. Zasadniczo to z 3 osobami. Z jedną z nich ostatnio udało mi się widzieć parę razy, ale to nie była zasadniczo jej wina że drogi się rozeszły. Z kolejną rozmawiam raz na ruski rok, ale jak już rozmawiam, to chce mi się płakać i śmiać (i tak to się też kończy), bo nadal rozmawiamy tak, jakbyśmy przerwały tą rozmowę nie dwa lata temu, a 2 godziny temu. No a trzecia, cóż, ma wyjebane, i chyba też powinnam starać się mieć wyjebane.
Boję się powtórki z rozrywki, te same wydarzenia z innymi osobami. Kurwa, jakże ja się boję. Ale chyba tak nie będzie, bo jest ta maleńka liczba osób którym ufam. W PEŁNI.
Potrzeba spisania tego co się dzieje, żeby za kolejne kilka lat to wspominać jak robię to teraz, spełniona.
Chociaż wiecie co? Mam nadzieję, że do tego czasu będę to wspominać, owszem, ale wesoło, i nie zostając tu na dłużej, tylko żyjąc tym co się dzieje, i ciesząc się z tego. Bez dysonansu czasowego, w tył albo w przód.
"nie chcę być dziewczyną lat 25, której najlepszą rozrywka jest siedzenie w kocu z kakaem w dłoni i roztrząsanie tego co BYŁO."
tak, przyjaciele zawsze mają rację. <3