Mam delikatne wątpliwości czy uda mi się wgle zalogować, więc piszę na razie w notatniku.
Hej, to znowu ja, jakiś czas mnie nie było.
Czy coś się zmieniło? No raczej jak zwykle dużo. I w życiu i we mnie.
Myślałam, że ciężej będzie pisać na tej mechanicznej klawie, ale jest w sumie całkiem przyjemnie. Jeszcze nigdy nie korzystałam z niej do pisania, na tej zawsze tylko gram.
Dzisiaj jednak muszę nad czymś przysiąść, więc chciałam się jakoś rozgrzać. ZW, zrobię herbatę i ściągnę chociaż jedno pranie. To może zacznę od jakiś updatów.
Nie wiem ile ostatnio miałam kotów, teraz mam trzy.
Przygarnęliśmy najdziwniejszego kota jakiego miałam (a nigdy nie miałam normalnych).
Drobna trikolorka, ale orange cat jednak z niej wychodzi.
Trzy tygodnie spałam z nią zamknięta w salonie, bo miała problemy z jelitami.
Teraz to ja mam problemy z kręgosłupem.
Poszłabym zrobić szybkie powitanie słońca, ale właśnie inny kot wszedł mi na kolana i z miłością patrząc mi w oczy gniecie mi obiema przednimi łapkami jelito... Nie wiem kto pójdzie zmienić winyla, jak już się skończy.
Swoją drogą w sobotę chyba z półtorej godziny przeglądałam winyle w antykwariacie, żeby znaleźć coś fajnego dla Taty, który kupił sobie gramofon (i popsuł go pierwszego dnia).
Gramofon wzięłam ze sobą do Pń, do sprawdzonego serwisu, który ożywił mój, kiedy padło mu serce i zregenerował moje altusy, gdy się pokruszyły.
Anyway, na talerzu mam sabbath bloody sabbath, więc kolejne black sabbath do kolekcji. M kupił sobie floydów. Mamie znalazłam meat loaf, album który lubi, więc kupiłam jej, żeby miała swoją kopię.
Dla Taty, po wielu trudach wygrzebałam black album. Nie jest to super pozycja, ale najlepsza co mogłam mu wziąźć.
Chciałam mu kupić jakieś acdc, było go naprawdę sporo, ale wszystkie albumy już mam, więc wolę mu pożyczyć, niż dublować.
Musiałam ją ściągnąć i zmienić płytę, bo cisza nie pozwala mi się skupić. Wiem już z czego to wynika, jak i wiele innych moich "dziwactw".
Wiem już dlaczego wbrew wszelkiej logice będę pamiętać tak nieprzydatne rzeczy jak hasło do tego bloga, dlaczego tak ciężko mi się zorganizwoać bez odpowiednich narzędzi.
Dlaczego tak ciężko mi czasem zrozumieć normalnych ludzi, dlaczego bywam taka naiwna.
Dlaczego wszystko muszę zapipsywać na listach, dlaczego przerywam wszystko co zacznę i zmieniam zadania bez kontroli.
Dlaczego moje wszystkie wpisy były tak chaotyczne, ale też dlaczego czasem skupiałam się na rzeczach dla innych tak błahych. Wiem już też dlaczego płaczę przy atom heart mother, które właśnie się zaczyna.
Wszystko składa się w całość. A te wszystkie negatywne aspekty, które próbowałam poruszyć kiedyś na pierwszej, zupełnie randomowej wizycie nie są odrębnym problemem, a czymś co wynika z niezrozumienia mojego sposobu myślenia i późnej diagnozy.*
I ja się tego wszystkiego domyślałam, teraz to "tylko" potwierdzam.
Oczywiście sama bym się pewnie nie zdecydowała. Wszystko dzięki dobremu słowu i "delikatnym" naciskom osoby, która w pewnym momencie mojego życia pomogła mi stanąć na nogi, mimo że sama pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy.
To dzięki niej zrozumiałam co z czego wynika i jak ważne jest utwierdzenie się w swoich podejrzeniach.
Przekonały mnie właśnie jedne z jednocześnie najsmutniejszych, jak i niewinnych oczu, pełnych niewypowiedzianego cierpnia.
To były piękne 23 minuty, pora zmienić stronę i zrobić kolejną herbatę... i ściągnąć kolejne pranie.
Tak więc uczę się siebie i obsługi normików. Jest jednak kilka rzeczy, które mnie strasznie flustrują. Np. to, że nie uczę się na błędach.
Czy to idiotycznie wierząc w to, że ludzie wcale nie są źli (to torchę złożone, zaraz wytłumaczę, jeśli nie zapomnę) albo żeby nie nalewać wody do dzbanka odchylająć kran, tylko podstać go pod kran do zlewu, żeby po raz setny nie zalać pół kuchni - bo tak - zapominam, że zaczęłam nalewać wody do dzbanka i zaczynam robić inne rzeczy podczas gdy on przelewa się na blacie.
Denerwuje mnie też to, że nie mogę przejść nad pewnymi rzeczami do porządku, nie mogę ich zignorować.
Nie mogę zignorować tego, że w całej chacie wisi suche pranie, które powinnam już danwo zdjąć, ale robię to na raty, bo ciągle przerywam.
I niby to rozumiem, ale jak już dziesiąty raz siadam na fotelu, a to pranie nadal tam jest, mimo że tyle razy wstawałam je ściągnąć... no ile można.
I to okropne połączenie przerywnictwa z dziecięcą fascynacją światem (of kors wybranymi dziedzinami), wynikające ze wszystkich trzech "przypadłości", powodujące to że podczas pisania tej notatki byłam myślami już wszędzie, oblazłam też fizycznie cały dom zaczynając różne czynności i żadnej nie kończąc na raz i przestudiowałam historię jednej z płyt, które zdążyłam przesłuchać.
Plus jak się okazuje wysoki współczynnik maskowania, więc nikt nie rozumie o co ze mną chodzi. M jest chyba jedyną osobą (z mojego bezpośredniego naocznego otoczenia! bo tak ogółem mam jeszcze jedną duszę, która mnie rozumie), która przyjmuje to wszystko w zestawie, bez próby naprawiania mnie, przyktórej nie muszę udawać nikogo innego.
Można zastanawiać się z czego to wynika i co w związku z tym jest w tym pakiecie.
Kiedyś zastanawiałam się czy to bezwzględna miłość czy tak powierzchowne zagłębienie się w drugą osobę. Ale czas przez który jesteśmy razem i ze sobą wytrzymujemy definitywnie zamyka wszelkie domysły.
Nikt by od tak nie wytrzymał z takim chaosem jak ja, przez tyle czasu, dzień w dzień.
Mimo wszystko odczuwam spokój, tak over all. Bardzo tęsknię za osobami, które zostawiłam za sobą lub tymi, z którymi rozdzielił mnie los. Co mam jednak poradzić...
Wiedzcie, że uraniam czasem łzy z tęsknoty za Wami.
A i denerwuje mnie, że nie mogę dla wszystkich dobrze, że nie mogę wszystkim pomóc. Czasem sobie z tym absolutnie nie radzę.
Siedzę i nie mogę wytrzymać z niemocy.
Nie panuję nad poczuciem bezkresnego żalu, który wynika z tego, że ja tak bardzo bym chciała, tak bardzo trzymam kciuki, ale to nic nie daje i nie mogę zrobić nic więcej. Nie pamętam już w sumie z czym tu przychodziłam, więc...
Więc tak w sumie to co się zmieniło? Wiem, z czego wynikają moje trudności, ale wiem że ich nie wyeleminuję.
Wiem, jak powinnam radzić sobie z tymi rzeczami i ich następstwami.
Wiem, że nie powinnam ufać ludziom tak jak im ufam - a właśnie - miałam dokończyć: sęk w tym, że teoretycznie wiem kto i kiedy może kłamać, ale w praktyce mój mózg nie ogarnia jak można kogoś bezczelnie f2f okłamywać.
Jak można bezwstydnie okładmywać innych. Jednemu mówić jedno, innym coś zupełnie innego, wiedząc że i tak się to wyda.
No nieważne, denerwuje mnie ten temat. Tak więc w sumie (wiem wiem, nie zwracaj uwagi) zwiększyła się świadomość, wiedza, teoria.
Ale nadal płaczę przy pięknej muzyce.
Można by powiedzieć, że niewiele się zmieniło, ale tak naprawdę dzięki tej świadomości rzadziej popadam w smutek, bo wiem już, że to nie moja wina.
Więc w sumie zmieniło się dużo. Lubię też obserwować karmę.
Ona też daje mi dużo spokoju.
Dziwi mnie czasem obserwowanie ludzi, którzy łamią swoje śmiertelne postanowienia i robią coś czego przyrzekali, że nigdy nie zrobią.
I wiem wiem - tylko krowa nie zmienia zdania. Nie chodzi mi moi mili o pierdoły.
Chodzi o bezwstydne porzucenie górnolotnych idei, idei z których te osoby były kiedyś dumne. Porzucenie ich dla komercji, konsumpcjonizmu, trendów.
Dla pustki, której nie dopuszczają do myśli.
Dla pustki, która w końcu w nich uderzy.
To jeden z aspektów, który w sobie cenię. Żyję w zgodzie ze sobą i pielęgnuję ideały, które zrodziły się w mojej głowie.
Ideały połączone z wolnością. Wolnością, której nie chcę stracić.
Bardzo cieszę się i bardzo doceniam całą nieszablonowość, która mnie otacza. To, że nie muszę się do niczego dopasowywać, nic mnie nie ogranicza, wspierają mnie bliscy.
To jak wyglądają moje najbliższe relacje, pełne miłości, szczerości i wzajemności.
To jak pięknych ludzi spotykam na swojej drodze.
Rozczula mnie to jak silne więzi zbudowałam.
To oni w dużej mioerze pomogli mi docenić siebie.
Mimo wszystkich tych trudności dookoła.
I ja wiem jak to brzmi, wiem jak to może brzmieć dla normików (to jest nazwa własna, bez obrażanka rlly).
Ale gdybym chciała wszystko dokłądnie tłumaczyć - spędziłabym tu kilkanaście godzin. Nie mam na to czasu - ani ja, ani mój poitencjalny czytelnik.
Poza tym - co nawet ważniejsze - wiem, że Ci, którzy mogą to przeczytać są po mojej stronie ściany.
Jak piękne, indywidualne jednostki (wiem, ale uwierz to specjalne masło maślane, dla hiperboli) zgromadziłam tu wokół siebie przez lata.
Wiem, że oni zrozumieją, a jeśli nie (bo np. poleciałam gdzieś zbyt intensywnym skrótowcem) - nie będą mieli oporów do tego, żeby zapytać o rozwinięcie.
Pozdrawiam mordki, wiedzcie, że trzymam za Was kciuki. Tak, za Ciebie też, nawet jeśli się tego nie spodziewasz.
-----
*Pozdrawiam Panią psycholog, która po 15 minutach rozmowy zaczęła mówić o schizorenii, depresjii i dwubiegunówce, jednocze