Niektórzy twierdzą, że życie w wierze jest trudne. Wytrwanie w swoich postanowieniach dla lepszego życia po śmierci, dla zbawienia. Szczerze? Absolutnie nie potrafię się z tym zgodzić. Trudno jest walczyć dla samego celu i własnych ambicji. Osiągnąć coś i stać się lepszym człowiekiem. Szczególnie mając świadomość, że takim się nie jest i już nie może być. Trudno jest być ateistą i żyć ze świadomością: umrę to umrę. W sumie nie boje się śmierci. Bardziej starości i choroby. Kiedy już nic nie będę mogła robić ze sobą. I tego dobrego i tych złych rzeczy. Bo złe rzeczy też budują charakter - dzięki nim wiemy, że zło nie musi wracać. Sumienie jest wystarczającą karą. Czasami żałuje tego jak bardzo przedmiotowo traktuję zdecydowaną większość otaczających mnie ludzi. Jest oczywiście wiele wyjątków, jednak chciałabym umieć lepiej traktować ludzi których nie kocham bądź nie szanuje z różnych względów. Gdybym wierzyła, może miałabym większą motywację. Tak - muszę być sama dla siebie motywacją, z czystego szacunku do życia.
Ale kiedy tak biegnę ciężko mi mieć sentyment do tych co stoją/siedzą/leżą ... Nie chce przestawać biec. Zostało mało czasu. Bo w końcu życie człowieka w perspektywie świata RNA to nawet nie mrugnięcie.