Kiedyś przeczytałam gdzieś, że każdy związek jest jak szklana waza. Z każdą kłótnią, ona się rozpada, ale później można skleić ją na nowo i można to ciągnąć tak długo, aż kawałeczki przestaną do siebie pasować. Z tym, że... Nikt chyba nie ma pojęcia, jak bardzo się boję na myśl, że my, nasza waza, taka przecież piękna, mimo iż sklejana tyle razy, mogłaby rozpaść się na zawsze. Boję się tego i ta myśl sprawia, że chce mi się wyć jak małe dziecko, któremu odmarzają rączki na mrozie.
To chyba trochę kwestia mojej osobowości. Bo wydaje mi się, Maluszku, że ja tak naprawdę jestem jeszcze dzieckiem, które jeszcze szuka po omacku twarzy swojej rodzicielki. Może i umiem rozsądnie ocenić jakąś sytuację, wyrazić całkiem mądre zdanie na jakiś temat, ale uczuciowo chyba jeszcze jestem niedorozwinięta. Potrzebuję potwornej opieki, wiecznego zainteresowania i nieustającego poczucia, że bedziesz kochać mnie na wieki. Bo ja się boję, że Ty przestaniesz. To chyba całkiem "ludzki" strach, niektórzy powiedzieliby, że zdrowy, że dodający motywacji do tworzenia czegoś pięknego i idealnie nieidealnego. Bo ja się boję, że Ty ode mnie odejdziesz, jeśli mam taką naturę. Naturę jakiegoś ciemnego cienia, który swoim dziecinnym podejściem do świata i życia ciągnie Cię w dół, zamiast w górę, a Ty przecież zasługujesz na tyle dobrego. Naturę kogoś, kto chyba nie ma tyle odwagi, albo siły, żeby brać na siebie ciężar tego, co mnie spotyka i dźwigać do z dumnie podniesioną głową. Bolą mnie już plecy, zresztą sama wiesz, że mam z nimi problem. Nie rozumiem, w którym momencie się poddałam po raz pierwszy, w którym momencie ta poddana została uznana za niecałkowite poddanie się, bo przecież nie wiszę teraz na stryczku, nie leżę w kałuży krwi, ani żaden kierowca nie musi zjeżdżać z drogi karetce, bo jakaś dziewiętnastolatka znalazła się pod kołami pędzącego auta. Powiedziałabyś teraz, że nawyraźniej jestem dość odważnym człowiekiem i że jednak nie powinnam tutaj mówić o jakimkolwiek poddawaniu się, bo jestem.
Znów użyję tych dwóch słów, ale boję się, boję się, że stwierdzisz, że nie pasujemy do siebie, że nie jestem tym, kim myślałaś, że jestem, że Cię rozczarowałam i zawiodlam, że nie jestem tym, kim chciałaś, żebym była.
Może chodzi tutaj też o moją chęć bycia jedyną najlepszą w Twoim życiu, jedyną ładną, jedyną piękną, jedyną inteligentną, jedyną pięknie uśmiechającą się, jedyną taką, która mimo wielu kłótni i niemiłych słów, będzie uznawana w Twoich oczach za tą "na zawsze". A może chodzi też o tą moją histeryczną część, która płacze niemalże przy każdej sprzeczce.
Naprawdę wydaje mi się, że nie wytrzymałabym bez Ciebie chyba nawet jednego dnia. Bo, rozumiesz, kocham Cię najmocniej na świecie. I nie chcę męczyć Cię swoimi problemami (pamiętasz opowieść o pralce?), ale jesteś jedyną drogą ucieczki, jedynym miejscem, przystankiem, gdzie mogę zrzucić ten ciężki plecak, usiąść i odpocząc. Może robie sobie przerwy w tej ciężkiej podróży za często i za często korzystam z Twojego przytulnego domku (to prawie jak Pokemon Center, który był w każdym możliwym miasteczku, co nie?), może za często korzystam z tego, kiedy częstujesz mnie herbatą. Może za bardzo przyzwyczaiłam się do Twojej obecności, kiedy wcześniej nie czułam obecności nikogo takiego. Wiesz, o co chodzi. Jesteś przecież moją pierwszą kobietą, z którą związek traktuję naprawdę poważnie. Może za bardzo się oswoiłam, może za dużo mam w dupie, może jestem zbyt rozjebana na związek z Tobą, może to jednak tak miało być i może mam nauczyć się tego, żeby nie zatrzymywać się tak często.
Tylko z drugiej strony to jest tak, że ja naprawdę potrzebuję, żebyś mnie kochała i potrzebuję kochać Ciebie. Tylko Ciebie. Nie potrzebuję kochać kogoś innego, bo co to miłość do kogoś innego? Potrzebuję tych momentów, kiedy widzę, że się uśmiechasz, kiedy łapiesz mnie za rękę lub w talii, kiedy wsiadamy do autobusu, kiedy kładziesz mi dłoń na policzku, kiedy całujesz mnie w czoło, kiedy leżysz obok mnie, na mnie, pode mną. Kiedy udajesz niewinnego dzieciaka, kiedy się na mnie obrażasz, kiedy miziasz mnie po plecach, kiedy mówisz mi, że mi pomożesz, jak idę zrobić herbatę, kiedy budzisz się obok, kiedy przytulasz mnie na łyżeczkę, kiedy naciskam Ci nosek, a Ty mówisz "bip-bip", kiedy się kochamy, kiedy palimy razem, kiedy planujemy wiele rzeczy, które zrobimy koniecznie razem, kiedy mówisz mi, że mnie kochasz.
Potwornie tego potrzebuję.
Wiem, że nie potrafię czasami w porę ugryźć się w język, że robię rzeczy, których robić się nie powinno, że krzyczę, że często się czepiam, że nie słucham, ale nic nie uspokaja mnie tak, jak Twój dotyk. Bo ja często się czepiam, bo bolą mnie pierdoły i musze je z siebie wyrzucić, bo inaczej czuję, że oszaleję.
Przepraszam za to.
Przepraszam, że jestem, jaka jestem i dziękuję, że przy mnie trwasz.
Chcę się zmienić, chcę być lepsza. Jeszcze nie do końca wiem, jak mam to zrobić, ale przynajmniej potrafię powstrzymać łzy w niektórych momentach. To dla mnie duży plus.
Kurwa, jak ja tęsknię...
I nie denerwuj się misiu za to, co tu napisałam.
Nic nie miało być wyrzutem, raczej wyżaleniem się.
Nie miałam na celu Cię urazić.
A i tak to pewnie zniknie zaraz po tym, jak to przeczytasz, więc czytaj uważnie.
...Mówiłam już, że tęsknię? Rozpierdala mnie od środka.
You're the one that I want.