miało już nie być nic.
żadnych wypowiadanych słów,
żadnych spojrzeń, nawet tych przypadkowych,
żadnych gestów, nawet tych najmniejszych.
miało już nie być po prostu nic.
tydzień. 7 dni. niby nic, ale jak wiele się może zmienić. tak. bardzo wiele. jak łatwo w tak krótkim czasie wprowadzić kogoś w stan euforii, pozytywnego szaleństwa, nieustającego uśmiechu i oczekiwania. a przecież jeszcze przed chwilką nie miało się nic. i to nie chodzi wcale o nabycie rzeczy materialnej. ale o coś lepszego, piękniejszego, dającego więcej emocji.
każdy z tych 7 dni niósł ze sobą jakieś uczucia - mniejsze, większe, ale uczucia. niektóre przeszywały serce, inne skraplały się
i powodowały ból. ale mimo pesymistycznego nastawienia do ostatnich chwil, gdzieś na dnie serca była iskierka nadziei, że może jednak za chwilkę usłyszę dźwięk przychodzącej wiadomości, połączenia, albo dźwięk domofonu. i nagle stało się. i było.
jeszcze lepiej, jeszcze czulej, jeszcze piękniej. mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, ale po co. to co najważniejsze mam
w sercu. i w pamięci. i to się liczy najbardziej. nie interesują mnie opinie innych, którzy powiedzą, że źle zrobiłam, że nie powinnam. w tym momencie będę egoistką i pomyślałam tylko o sobie i o swoim, chociaż chwilowym uśmiechu na twarzy. i jeszcze jedna rzecz się liczyła. jeszcze jeden uśmiech i iskierka w oku.
nieważne, że za chwilę znów trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości. nieważne, że za chwilę tęsknota znów przeszywała serce. to wszystko jest nieważne. za te kilka godzin szczęścia warto zapłacić taką cenę.
bo ja chciałabym być tylko Twoim najpiękniejszym przywitaniem dnia i najgorszym pożeganiem.
chciałabym..