nie pisałam, bo sama nie wiedziałam co mogłabym tu napisać. bo wszystko to, co chciałam wyrzucić z siebie, wyrzucałam każdej nocy w przestrzeń. i tak chyba było bezpieczniej i lepiej. tak, żeby te słowa i uczucia nie dotarły swoim przekazem do wszystkich.
zawsze jak mnie coś bardzo bolało, zamykałam się w swoich czterech ścianach, chowałam głowę pod poduszkę i płakałam. pomagało. chociaż na chwilkę zmiejszało ten cały ból, jaki mnie przeszywał od środka. dzisiaj to jest niewykonalne. dziś muszę dzielnie trzymać fason jeszcze przez minimum osiem i pół godziny. nie mogę nikomu pokazać mojego złamania, bo przecież jak to tak. ludzie nie zrozumieją. każdy ma swoje problemy, każdy gna za czymś innym, nikt nie ma czasu przystanąć i zastanowić się nad życiem. ja w ciągu tego całego roku mialam na to nadzwyczajnie dużo chwil. zrozumiałam dużo, tylko szkoda, że tak późno. szkoda, że w momencie, kiedy już nie da się nic naprawić. w momencie, kiedy chwile szczęścia są tak bardzo rzadkie i tak krótkie, kiedy czasami tylko przez sen można się uśmiechać.. bo przecież po otworzeniu oczu jest już szara rzeczywistość.
kolejny dzień jest taki sam. nie tak dawno minęło pieprzone dwanaście miesiecy. ba, nawet trzynaście już przeszło. i co z tego? rok temu każdy obiecywał, że z czasem przestanie boleć, że z czasem będzie lepiej. ale nie jest. tak samo mocno boli, tak samo bardzo doskwiera tęsknota i tak samo mocno uderzają wspomnienia. z tą jedną różnicą, przyzwyczaiłam się do bólu. przyzwyczaiłam się do łez i staram się za wszelką cenę ich nie pokazywać. ale nie zawsze się to udaje. mimo wszystko zbyt często przegrywam walkę ze skroplonymi uczuciami.
wiele osób nie potrafi zrozumieć dlaczego tak się zachowuję, dlaczego nie pozwalam na pewne rzeczy, dlaczego tkwię w martwym punkcie. a ja po prostu nie umiem. nie potrafię. wszystko jest tak bardzo świeże. tak bardzo rozdrapane i nie zagojone. bo jak już powoli się zabliźnia, to zawsze wtedy nastąpi takie 'coś', co wszystko na nowo rozdrapie. i tak w kółko.
już nie raz usłyszałam, że to wszystko jest jedną wielką pomyłką, że nie tak miało być, że jak to tak. tylko co z tego. co mi ma dać taka informacja? podtrzymać na duchu? raczej nie. dla mnie jedynym motywatorem do wstania z łóżka jest mój mały, osobisty świat marzeń, którego nie pozwolę zniszczyć nikomu. i nieważne czy to się spełni. ważne, że jest dla mnie oparciem.
i jeszcze jedno. chyba muszę zrobić listę miejsc dla mnie zakazanych, do których lepiej, żebym nie chodziła. chociaż chyba nie da się żyć tu i nie bywać.. ale za bardzo mnie to boli. za bardzo wracają wspomnienia i za bardzo..