Zrobiłam sie dzisiaj wieczorem jak ta Matka z Kalkuty z chęcią uszczęśliwiania wszystkich dookoła. Jakby już całkiem życie mi było nie miłe, a w głowie ostro się popierdoliło.
Jakoś tak szkoda mi się zrobiło, nie fajnie, że ja świnia jestem bez uczuć, prostak, egoista skończony. Ale na szczęście się w czas opamiętałam.
Bycie dobrym to sprawa mało opłacalna. Niedość, ze z definicji powinno się to robić bezinteresownie, to na dodatek trzeba o sobie samym zapomnieć. Przecież ja tego bym nie zniosła!
Własnie próbuje sobie wyobrazić życie, na którego czele nie stoje ja. O zgrozo.
No bo patrz. Skoro robisz to bezintewresownie, to nic nie oczekujesz. Nic nie oczekujesz- nic nie dostajesz.
A jednak! Ty się starasz, kręcisz, wymyślesz no i dostaniesz! W dupe kopa i krzyż na drogę. Umiesz liczyć, licz na siebię. I ja tą zasadę wprowadzam w życie. Jak najbardziej, jak najlepiej.
I teraz sobie tak myśle, o skurwielu! Że ja powiedziałam na Ciebie jakiekolwiek dobre słowo.
Tfu! Zgiń przepadnij. Razem z tymi moimi głupimi pomysłami na polepszanie całego świata. Wracam do dawnej postawy i pielęgnuje tylko ten świat, który jest wyłącznie w moim zasięgu. Amen.
Dobranoc.