Z samego rana jedziemy do szpitala, pokonując drogę w milczeniu. Wydaje mi się nawet, że Gabriel jest na mnie trochę obrażony, co moim zdaniem jest głupie. Nie zrobiłam przecież nic złego... Kiedy zatrzymujemy się pod szpitalem, szybko odpinam pasy i wysiadam.
-Zostań tu, załatwię to sama. Rzucam do Gabriela i zamykam drzwi. Biegiem wpadam do gabinetu lekarskiego, gdzie czeka na mnie ordynator.
-Dzień dobry. Witam się z nim, a on wskazuje miejsce naprzeciwko siebie.
-Dzień dobry, pani Lucindo. Chciałbym złożyć najszczersze kondolencję. Wiem jak to jest stracić matkę. Kiwam głową i zaciskam wargi. Czuję, że za moment mogę wybuchnąć płaczem, a bardzo bym tego nie chciała.
-Dziękuje. Uśmiecham się smutno. Czy mogłabym zobaczyć przebieg choroby matki ? Pytam nieśmiało.
-Tak, oczywiście. Reflektuje się lekarz i wręcza mi brązową teczkę, w której jest wszystko. Nawet wiadomości o odwyku. Przełykam głośno ślinę. Jednak była na odwyku i to dość długo.
-Przepraszam, a gdzie jest akt zgonu ? Podnoszę głową i zauważam jak facet przygląda mi się z bólem w oczach. A raczej mieszanką bólu i współczucia.
-Zaraz pielęgniarka przyniesie mi kopię. Kiwam głową i znów zaczynam oglądać przebieg choroby. Co prawda rozumiem jedynie co trzecie słowo, ale dobrze, że chociaż tyle. Zapalenie płuc,przeziębienie...Słyszę pukanie do drzwi, a po chwili do gabinetu wchodzi pielęgniarka i wręcza mi to na co czekałam. Czytam pierwsze dwa zdania czuję jak żołądek podchodzi mi do gardła. Mrugam kilka razy oczami.
-Coś nie tak ? Pyta ordynator o którego obecności zapomniałam. Podnoszę głowę.
-Słucham? Nie, wszystko jest w porządku i jeśli to wszystko to pójdę. Wstaje i chwytam swoją torebkę.
-Do wiedzenia. Krzyczę i prawie biegiem opuszczam szpital. Wsiadam do samochodu na miejsce pasażera i tępo wpatruje się w przestrzeń, pozwalając swobodnie płynąc łzą po moich policzkach.
-Lucy? Coś się stało ? Do mojej głowy dociera ochrypły głos Gabriela. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że nie odzywam się od 10 minut. Odwracam głowę w jego stronę.
-Jestem okropna, Gabe. Szepcze.
-Nie mów tak...
-Nie! Przerywam mu. Jestem pieprzoną egoistką i kretynką.
-Nie rozumiem. Marszczy brwi.
-Och, nie udawaj. Prycham. Powiedz mi tak szczerze. Moja matka przyjechała do New Yorku, żeby się pożegnać, prawda ? Nic nie mówi, jedynie spuszcza głowę. Opieram głowę o zagłówek fotela.
-Jasne, że wiedziałeś. Tylko dlaczego mi o niczym nie powiedziałeś ? Spoglądam na niego z wyrzutem.
-Sama chciała Ci powiedzieć, ale ty odstawiłaś wtedy szopkę, a resztę sama znasz.
-Gdybyś mi wtedy powiedział, że jest chora na tego pieprzonego raka trzustki...Milknę na chwilę, czuje jak w gardle staje mi gula. Gdybym wiedziała, wróciłabym. I spędziła z nią ostatni miesiąc jej życia. Zaciskam dłonie w pięść, chętnie bym w coś uderzyła. Wyskakuje z samochodu jak oparzona i po przejściu kilku kroków z moich ust wydobywa się głośny krzyk. Czuję jak ktoś obejmuje mnie od tyłu i raczej nie trudno się domyślić kto to. Szarpię się,ale to nic nie daje. W końcu się poddaje i przytulam się do klatki Gabriela.
-Spokojnie, Lucy. Szepcze w moje włosy, a ja powoli uspokajam swój histeryczny płacz.
-Jedźmy już do domu. Wyplątuje się z jego objęć i zmierzam w stronę samochodu. Droga powrotna minęła nam tak jak ta w tą stronę. Zmęczona wlekę się na górę do mojego pokoju i rzucam na łóżko cicho popłakując.
Jest wreszcie! Dziś nie byłam w szkole, bo rano źle się czułam i caly dzień przeleżałam w bursie więc miałam czas
Inni zdjęcia: ttt bluebird11Bolczów elmarDla mnie już czwartek patusiax395Zapraszam! thevengefuloneKolejna wylinka pamietnikpotworaKaruzela Arka Noego bluebird11Zegar kolejowy ? ezekh114Blu-tu. ezekh114Przygoda na greckiej Evii 4/4 activegamesPrzygoda na greckiej Evii 2/4 activegames