Słyszę jak krzyczy moje imię, jednak ignoruje to. Biegiem puszczam się do domu i po 15 minutach jestem na miejscu. Wplątuje palce we włosy.
-Boże, czy ja właśnie widziałam się ze swoją matką ? Pytam sama siebie, bo dopiero teraz dociera do mnie to co się stało. Podchodzę do szafki i wyciągam z niej flaszkę wódki, po czym nalewam sobie trochę do szklanki i wypijam duszkiem. Nalewam kolejną porcję i znów wypijam. Jest ohydna, ale zagłusza moje myśli. Jestem wściekła i to bardzo. Po części na Gabriela, bo mnie oszukała, a po części na siebie bo dałam się podejść jak gówniara. Prycham. Dobrze wie jak na mnie działa i to wykorzystał, sukinsyn! Biorę pustą szklankę w dłoń, chwilę ją obracam, a następnie ciskam nią o ścianę z krzykiem. Potem chwytam butelkę i nią również rzucam. Muszę wyładować złość. Chwytam teraz cokolwiek i po prostu rozbijam. I właśnie w taki o to sposób prawie cała moja zastawa ląduje na podłodze rozbita w drobny mak. Zaspana siadam na kanapie i patrzą na syf w kuchni.
-Kurwa! Krzyczę. Kurwa, kurwa, kurwa!!! Pieprzony Gabriel, pieprzona wódka i pieprzona zastawa. Uderzam lewą pięścią w ścianę i już po chwili cholernie tego żałuje. Spoglądam na moją dłoń, która jest cała we krwi, ale to mało ważne. Najgorszy jest ból, który rozchodzi się po całej mojej ręce, aż po łokcia. Wchodzę do kuchni, która wygląda jakby przeszło przez nią tornado. Chwytam jedną ze ścierek i owijam nią dłoń. Cholera, to naprawdę strasznie boli. Mimo, iż próbuje powstrzymać łzy, one i tak spływają po moich policzkach. Chyba nie obejdzie się bez lekarza. W miarę sprawnie zakluczam drzwi i łapię pierwszą lepszą taksówkę, ponieważ najbliższy szpital mam pół godziny stąd, a nie mam ochoty przepychać się przez pełne metro. Płacę kierowcy i opuszczam pojazd. W izbie przyjęć miła pielęgniarka pomaga mi dostać się do pokoju zabiegowego, w którym czekam na lekarza dyżurującego. Słyszę jak drzwi skrzypią, a ktoś wchodzi do środka. Serce prawie przestaje mi bić, kiedy rozpoznaje go.
-Dobry wieczór, nazywam się William... Przerywa w połowie, kiedy mnie widzi. Wygląda jakby zobaczył ducha, zresztą ja pewnie mam taką samą minę. Już zapomniałam, że Will był studentem medycyny, zresztą teraz nie powinno go tu być. Czy to jakiś żart ?! Czemu akurat teraz ludzie z mojej przeszłości pojawiają się w mojej teraźniejszości ?
-Will. Chce się uśmiechnąć, ale zamiast tego wychodzi krzywy grymas.
-Lucy. Szepcze jakby sam do siebie.
-Myślałam, że jesteś w Chicago...Patrze mu prosto w oczy. Boże, on wcale się nie zmienił! To jest wciąż mój wspaniały Will!
-Byłem. Trzy tygodnie temu wróciłem, wolałem tu odbywać praktyki. Podchodzi bliżej i siada na krześle na przeciwko mnie.
-No tak, przecież skończyłeś studia.
-A co u Ciebie ?
-Nic się nie zmieniło. Mówię,ale zaraz uświadamiam sobie, że właściwie to prawie wszystko się zmieniło. A właściwie nie. Reflektuje się. Zaczęłam chodzić na terapie, już nie biorę. Przyznaje z dumą. Widzę jak jego twarz ulega zmianie, pojawia się w niej coś na kształt ulgi.
-To świetnie. Uśmiecha się pierwszy raz odkąd tu wszedł. Jejku, jak ja uwielbiam ten uśmiech! Mogłabym wpatrywać się w niego godzinami, gdyby nie to, że dłoń znów dała o sobie znać.
-Ała. Syczę i patrzę na zakrwawioną ścierkę, Will robi to samo.
-Och, aż zapomniałem po co tu jesteśmy. Nakłada plastikowe rękawiczki i ściąga ścierkę z dłoni.
-No nieźle się urządziłaś. Jak to się stało ? Czuję jak się czerwienie.
-Uderzyłam pięścią w ścianę. Przyznaje z lekkim zażenowaniem.
-Wkurzyłaś się, co ? Kiwam głową. Na co ?
-Możemy o tym nie mówić, proszę.
-Nie ma sprawy.
-Wygląda na to, że złamałaś sobie dwa palce. Mówi kończąc badania.
-I co teraz ?
Inni zdjęcia: Prawie Palenica. ezekh114Na tyłach. ezekh114... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24