photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 8 SIERPNIA 2010

Cień Montezumy

"- Stać! - rozkazał dobitnie.

Jankowski zatrzymał się.

- O co chodzi? - odezwał się obojętnie.

Oficer znowu był układny.

- Najmocniej przepraszam, że zatrzymuję - sumitował się. - Taki mam jednak rozkaz. Zechce mi pan wyjaśnić, dokąd jedzie i po co.

Jankowski wzruszył ramionami.

- Niestety, nie mogę - odparł - Kurier rządowy do specjalnych poruczeń.

- Kurier?... W tej okolicy?... Bardzo mi przykro, ale nie mogę puścić.

- Czy to pańskie ostatnie słowo?

- Tak - padła twarda odpowiedź.

Nie przebrzmiała jeszcze, gdy Jankowski wyciągnął błyskawicznie rewolwer i palnął.

- Ręce przy sobie! - Krzyknął zwracając się do żołnierzy. - Kto z was nie jest Meksykaninem, wyjechać przed front!

Zaskoczenie było zupełne. Nikt nie próbował sięgnąć do broni, nikt nie drgnął. Jankowski powiódł po poszarzałych twarzach groźnym spojrzeniem.

- Jak to - przemówił ostro - jesteście wszyscy Meksykanami, a służycie najeźdźcy? Kto jest prezydentem Republiki?

Nikt się nie odezwał. Jankowski wpił wzrok w najbliższego żołnierza.

- Odpowiadać! - rozkazał. - Kto jest prezydentem?

Tamten chwiejnie poruszył się w siodle.

- Wiadomo - bąknął - Juarez...

-Tak, Meksykanin Juarez. A on nie kazał wam walczyć za Maksymiliana. Kogo bronicie? Obcego księcia, który zawiśnie wkrótce na szubienicy? Wy, Meksykanie? Chcecie razem z nim utracić głowy?

- Nikt z nas nie chce.. Mnie zabrano siłą z hacjendy...

- A mnie porwali na rynku w Penjamo, gdy przybyłem na targ! - krzyknął ktoś inny.

- A mnie...

Skargi popłynęły jedna za drugą, ludzie nabrali odwagi. Zaimponował im ten człowiek, który sam wszedł im w ręce, zwalił z konia dowódcę, a teraz przemawia do nich tonem zwierzchnika. Jankowski słuchał bardzo uważnie, przytakiwał niekiedy, to znów miną czy gestem wyrażał swoje współczucie. Zachowywał się tak, jak gdyby przebywał wśród swoich żołnierzy spod Tulancingo.

- Tak się domyślałem - rzekł, gdy nieco przycichło. - Ukradlii was Republice, toteż do Republiki należy powrócić. I dodać coś od siebie tym najeźdźcom i zdrajcom, dopóki nie jest za późno.

Uśmiechnął się porozumiewawczo i tym rozbroił wszystkich do reszty. Odtąd nie miał już żadnych kłopotów. Na jego rozkaz przywrócono natychmiast szyk i porządek.

- A dokąd nas pan poprowadzi? - padło z czyichś ust nieśmiałe pytanie.

- Jak to: dokąd? Oczywiście tam, gdzie powinniście być od początku. Do wojsk republiki.

- A nie wystrzelają nas? Wbijano nam ciągle do głowy, że każdego żołnierza cesarskiego wydaje się nawet przed śmiercią na męki...

- Nic wam się nie stanie. Przychodzicie dobrowolnie i pod moją opieką.

Oddział ruszył przy wtórze radosnych pogwarek. Jankowski jechał na czele obok podoficera i nie oglądał się wcale do tyłu. To wywierało na wszystkich wielkie wrażenie, przecież można go było dosięgnąć ręką. Jeden skok koński, jedno machnięcie szablą i po nim. A ten człowiek gawędził najspokojniej z sąsiadem, jak gdyby znajdował się wśród oddanych mu duszą i ciałem przyjaciół.

Ujechali tak może z dziesięć kilometrów, gdy niespodziewanie ukazał się naprzeciw inny oddziałek.

- Niedobrze - mruknął żołnierz jadący z Jankowskim. - Nasi...

- Na pewno?

- Na pewno. Poznaję dowódcę: Francuz. Co prawda, porządny chłop...

Jankowski porównał siły: tu trzydziestu, tam prawie czterdziestu ludzi. Niewielka przewaga... Spojrzał za siebie: panowała zupełna cisza. To nieoczekiwane spotkanie zwarzyło doskonały dotychczas nastrój i niewątpliwie podcięło ducha. Zwolnił nieco, odsunął się w bok i przepuścił przed sobą kolumnę.

- Żołnierze Republiki! - przemówił donośnie, nie zatrzymując pochodu. - Macie przed sobą oddział Maksymiliana. W nim także są Meksykanie. Jeśli przejdą dobrowolnie na naszą stronę, zabierzemy ich z sobą, aby nie wysługiwali się nadal obcemu władcy. A jeżeli nie, wytniemy do nogi. Broń w pogotowiu!

Dał zwięzłe wskazówki, wyznaczył dwóch ludzi na stanowiska podoficerskie i wysunął na czoło. Nieprzyjaciel zatrzymał się właśnie, zapanował tam jakiś niepokój. Widocznie już dostrzegł obcą postać wśród swoich i nie odnalazł poprzedniego dowódcy, widząc jednak, że tamci nie zdradzają żadnych wrogich zamiarów i przybliżają się bez pośpiechu, ruszył też naprzód. A wkrótce z obu stron dał się słyszeć niefrasobliwe nawoływania i żarty.

Jankowski, oceniwszy należycie odległość, spiął nagle konia ostrogami i zarył go tuż przed Francuzem.

- Ręce do góry! - padł rozkaz domagający się bezwzględnego posłuchu. "

 

Bolesław Mrówczyński, "Cień Montezumy", Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1978, strony: 328-331.

Komentarze

xann8x jak pamiętasz (chyba xD)
przychodzę do Ciebie 18 i miała wybrać na co (śniadanie,obiad,kolacje)
i wybrałam obiad ale nie chcę się tak wpychać wiesz to może zrobimy razem obiad co ? ;D
16/08/2010 13:53:12

Informacje o sanjuanito


Inni zdjęcia: Dzieci zaufajdobrymradom18Ja zaufajdobrymradom18Dzieci zaufajdobrymradom18Ja zaufajdobrymradom181483 akcentovaMaj 2024 milionvoicesinmysoulNa skeyparku nacka89cwaObrazek warszawski aceg:) nacka89cwaNew papież nacka89cwa