Kończy się kolejny tydzień, jeszcze spokojniejszy i luźniejszy od poprzedniego.. Ostatni taki tydzień niestety. Wczoraj dzień rektorski, także wolne, a dzisiaj już miałam biofizykę i zaliczyłam ćwiczenie na 4:) Także jest dobrze. Skończyłyśmy już o 10, informatyka zaczyna się o 12.30, także troszkę czasu jeszcze mam:) Dzisiaj zajęcia aż do 19, za to jutro tylko wykład i czas wracać do domku:)
Do domu- ostoi spokoju. Wreszcie oderwę się trochę od tego całego zgiełku i tempa.. Od tego wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu dwóch pierwszych tygodni, a wydarzyło się naprawdę sporo.
Czasami zastanawiam się, dlaczego wszystko musi być takie trudne.. Tak bardzo skomplikowane. Czy nic nie może dziać się ot tak- po prostu? Czy nie można iść przez park wśród wirujących złotych i czerwonych liści, czuć na twarzy ciepłe promyki słońca, a we włosach delikatny wiaterek? I cieszyć się tym wszystkim, cieszyć się fantastyczną pogodą, świeżym, rześkim powietrzem, dywanem opadłych liści pod stopami...
Rzadko sobie pozwalam na zachwyt z otaczającego świata. Bo tak naprawdę idąc, nie widzę tego wszystkiego, tego całego piękna, bezchmurnego nieba, spadających kasztanów.. Nie słyszę śpiewu ptaków. Idąc, zatapiam się w sobie, we własnym świecie, słyszę tylko pusty stukot własnych obcasów, a przed oczami rysują mi się najróżniejsze wizje własnych, najczęściej niewesołych przemyśleń. Zamiast cieszyć się z ciepłego dnia, mrużę oczy przed drażniącym słońcem. Czy tak musi być? Czy człowiek jest tak skonstruowany, że nie potrafi cieszyć się z rzeczy najprostszych, a jednocześnie tak pięknych i fascynujących w swojej prostocie?
Bo życie jest tak piekielnie trudne.. Staram się, pracuję nad sobą, uczę się myśleć trzy razy zanim coś powiem.. Uczę się hamować słowa, odczucia, myśli, gesty.. Ale niestety rzadko mi to wychodzi.. Przez swoją głupotę i bezpośredniość ranię często wiele osób.
Ale będę próbować dalej.. Bo co innego mi pozostało?