no więc od piątku byłam w redzie.
momentami w gdyni.
ale gdynia mnie nie lubi, bo najpierw w pizzy hut trafiliśmy na ostatnie zamówienia, potem nie mogliśmy znaleźć poszukiwanego pubu, a jak znaleźliśmy go, to po godzinie zamknęli.
do tego jak wybrałam się na zakupy do klifu, z moimi wszystkimi ciężko zaoszczędzonymi pieniędzmi, to najpierw spotkała nas ewakuacja na 15min z powodu alarmu pożarowego, a zakupy skończyły się na kupieniu NIECZEGO!
bo nic mi się nie podobało... (a w tym czasie mama kupiła sobie w olsztynie fajne buty i torebkę, co świadczy o tym, że jednak moje złudzenia co do tego, że większe miasto, większa ilość sklepów i marki, których u nas nie ma, oferują udane cudowne zakupy - prysła! jak bańka prysła wizja, że wychodzę obładowana torbami i nie ma gdzize ich zapakować).
i do tego wróciłam chyba z milionem nadliczbowych kilogramów.
plus jeszcze nasilająca się depresja, że ja mam 2 strony pracy inż napisane, 15 maja zbliża się dużymi hopsasańcami, a z mjego roku obroniło się w piątek znów stadko osób :/
czas na alarmowy tryb i wielką mobilizację.
ale jak ja to zrobię, jak projekt dla ojca czeka na dokończenie, a jutro szykuje się kolejna inwentaryzacja.
p.s.
dlaczego w olsztynie jeszcze takie zwały śniegu i mój ogród pokryty białą pokrywą, a od pasłęka do elbląga zero śniegu, a w trójmieście niewiele?
gdzie sprawiedliwość się pytam????
a, i poprzednie zdjęcie to gdynia.