Wszystko wypada z rąk.
Papierosa gasi co chwilę zimny zimowy wiatr.
Myśli skołtunione niczym burzowe chmury drgają pod skorupą czaszki.
Cokolwiek powiem uleci w przeszłość wraz ze zgnitymi pozostałościami liści.
***
Trwam pomiędzy upadkiem a równowagą.
Nie umarłam, ale i też nie odrodziłam się na nowo.
Prostuję plecy żeby jeszcze zachować pion.
Żeby jeszcze nie upaść.
Jeszcze nie teraz.
Kulę się w sobie.
Otulamam rękoma.
Niech ten zimny wiatr nie zgasi i tego płomyka, który ledwo się tli.