Idę oświetlając sobie drogę jedynie lichym płomykiem świecy. Idę wiedząc, że błądzę. Idę.. w beznadziejnym przeświadczeniu, że znajdę to czego tak bardzo pragnę. Mrok gęstnieje a ja brnę przed siebie. Moja czarna suknia poruszana jest przez nieistniejący wiatr. Mój wzrok utkwiony w dogasającym płomieniu, moją małą iskierkę nowego początku. Dotykając stopą mokrej ziemi staram się iść, bez strachu, odważnie. Jednak świeca dogasa...a z mroku zaczynają spoglądać na mnie oczy moich przyszłych oprawców. Rany na rękach zagoiły się już, rozcięte żyły scaliły się a krew już dawno zastygła. Teraz mam skrzydła.. są takie piękne.. Jednak czarny wosk nadal pada kroplami na ziemię, świeca dogasa.. oto nadszedł czas pokuty.
Stałam w kałuży krwi.. ludzkiej krwi. Teraz dopiero dostrzegłam, że stoją wokół mnie.. z roztrzaskanymi skrzydłami, brudni od krwi, która nieustannie wypływała z ich ciał, z pleców odartych z wolności lotu. Upadłe Anioły.. ludzie, którzy wybrali łatwiejszą drogę..samobójstwo. Boję się! Tak bardzo się boję! Płomień mej świecy zgasł a mrok oświetlają już tylko przenikliwe oczy moich oprawców... niemy krzyk w nicości Piekła. Odarta z skrzydeł padam na ziemię wznosząc oczy ku górze... a tam zawieszony w powietrzu dzwon wybija godziny wieczności...
Życie po życiu... Piekło czy Raj? Nie wiem... chciałabym jednak aby był to Raj...
Wśród melodi starej pozytywki wyczuwam nutkę żalu. To co najlepsze zawsze znajdzie koniec. To co kiedyś było piękne i budziło radość teraz swoim istnieniem przypomina utracone szczęście... niestety.
Z pamiętnika: 11.01.2007