Uf, dojechałam. Jestem na stacji. Trudno tak się przesiąść ze swojego auta do pociągu. Ale cóż, mus to mus. Wchodzę do budynku, zwanego chyba dworcem, kupuje bilet. Jest dobrze. Myślę, nie chcę tu być i wdychać tej stęchlizny ani siedzieć na przeżartych drewnianych ławkach. Wychodzę, palę. Po kilku minutach zdążyły mi (tak sądzę) skostnieć palce od stóp (Bogu dzięki, że w domu pamiętałam o rękawiczkach!). Zdążyłam więc zmienić zdanie, wracam na dworzec. Głodna, rozglądam się za budka z jedzeniem- tak, widzę ją, na dworze, za oknem- zamknięta. W środku coś a la mini kiosk. Nad nim szyld Coca-cola, lecz widząc kratę, nic innego mi nie pozostaje, jak przekonać mój żołądek, żeby poczekał na ciepły obiadek mamy. Po prawej- automat z napojami- dobre i to. Pochodzę, wybieram napój. Wrzucam monety i wcale mnie to nie dziwi, jak automat wyrzuca je powrotem.
Po kilku próbach na wyświetlaczu widzę WKOŃCU napis kredyt 1,90. Wciskam przycisk, słyszę wycie. Automat się trzęsie, gdzieś z tyłu jakieś szczękniecie, potem jakby cos pękło. Mam przed oczami do połowy rozgrzany do czerwoności kocioł z Lśnienia S. Kinga. I to wrażenie, że automat zaraz wybuchnie i już widzę strzępki latające po dworcu, niektóre stopione, inne jeszcze się palące, w miejscu gdzie stał automat czarna zniekształcona bryła, gdzieniegdzie było widać stalowe i plastikowe części. A ja sama leże gdzieś w kącie po wspaniałych locie, który zafundował mi wybuchowy automat. Oczywiście się tak nie stało, bo przecież czemu automat miałby wybuchnąć? Gorący napój czeka już aż moje zmarznięte ręce wyciągną go, rozlewając przy tym prawie połowę. Po chwili namysłu siadam, pomimo okropnej polskiej dworcowej woni, której nie czuć się nie da.
Trzy ławki, wybieram środkową, bo jest pusta. Ławki podzielone są na 3 czy 4 siedziska oparciami na łokcie, że niby dzięki nim siedzący ma większą prywatność, własną przestrzeń, czy jak? Nie zważam na to. Siadam, a moja cierpliwość się powoli kończy. Na ławce za mną śpi facet. Śpi, zipie. Śpi i chrapie, warczy, charczy. Ponieważ znam mentalność polską i wiem co to miejski dworzec, ośmielę się podejrzewać, że upił się tanim winem, a ja nie odwracam się do niego, nie chce poczuć smrodu alkoholu, nie chce mu się przypatrywać, żeby nie stracić resztek apetytu. Na szczęście, oprócz obleśnych odgłosów wywodzących się z układu oddechowego tego faceta, nie odczuwam nic. Na ławce przede mną siedzi kobieta, normalna, nie za stara, nie za młoda. Nawet zadbana. Pewnie czeka na swój pociąg. Czeka i je jabłko. W ciszy panującej na dworcu słyszę jej każdy kęs. Równomierne dźwięki odrywających się kawałków od reszty owocu. Doprowadza mnie to do szału. Nie wiem czy przestaje jeść, czy ja się po prostu przyzwyczaiłam do tego odgłosu, w każdym razie, nie słyszę go, nie słucham.
Mogę w spokoju wziąć się za mój ciepły kubek. Smakuję- miała być kawa z czekoladą. Czuję cierpki smak- ni to kawa, ni czekolada. Miał być gorący, a nie wiem czy mogę nazwać go chociaż ciepłym. Wypijam go w minutę. Poczułam ciepło w żołądku, ale tylko w żołądku, a to zdecydowanie nie był mój cel. Rozmyślam o przyjaciółce, która wciąż pakuje się świadomie w bagno, bo inaczej tego nazwać nie można. Dzwoniła do mnie w nocy, z płaczem, a teraz słysząc, że moja komórka dzwoni, wiem, że to ona. Oddzwania, bo wcześniej nie odbierała. Współczuję jej, choć dobrze wiedziała co robi. Czy powinnam? Skoro robi to świadomie? Szkoda mi jej, ale z drugiej strony, może się w końcu nauczy. Bynajmniej mam taką nadzieje. Jak różne są problemy ludzkie. Jedna nie ma w co się ubrać, kilometr dalej on płacze, bo ona zostawiła go dla jakiegoś dupka. A w sąsiednim mieście właśnie ktoś traci matkę. No ale co, powiesz zdradzanej żonie, że ma się nie martwić, bo mogła zostać wdową? A ty, Jasiu, nie płacz, że ukradli Ci się rower, bo inne dzieci w ogóle nie mają! Nie masz butów na sylwestra? Nie masz kasy, żeby je kupić? Jak możesz?! Ludzie w Afryce żyją za mniej niż dolara dziennie! Krzywda to krzywda, ważne, by rozróżniać ich wagę.
Po telefonie wstaję, mimo że do pociągu mam jeszcze czas, ale nie będę dłużej wąchać tego dworca i słuchać charczenia faceta za mną, żeby nie zwrócić mieszanki jedzonej wcześniej sałatki amerykańskiej- także z automatu- z niby-kawą-z-czekoladą. Tęsknię za tobą, mój samochodziku...