Adnotacja do samego zdjęcia: nie mam pojęcia, czyj ogród. Grunt, że zielony, nocny i uwielbiam to może i nieszczególnie artystyczne, ale urocze zdjęcie.
Ostatni weekend jest wejściem do ciemnego, zajebiście zielonego ogrodu, w którym rosną kwiaty, które mają setki cierni, ale i hipnotyzujące płatki, w które chcę patrzeć, nowe owoce, które z czasem może zmienią się z mdłych awokado w soczyste brzoskwinie. Ciemność jest straszna, bo kryje gałęzie, na które można się nadziać, ale nic kąpiącego się w świetle słońca nie dorówna dreszczykowi towarzyszącemu wchodzeniu w cień. Można powiedzieć, że ciemność zawsze bezwstydnie mnie pociąga i pociągać będzie.
Teraz on jest tą zielenią, którą darzę ... czym? "Miłością" ładnie by brzmiało, ale przecież ja tak naprawdę nie wiem, jak wygląda miłość... Takie badziewne słowo.
Uwielbienie, uwielbieniem darzę, co chyba dobrze oddaje to, co jest teraz we mnie.
Oł fak.
Przypomniało mi się. Lekcja polskiego. Pierwsze skojarzenie do zdania.
"Miłość jest..."
dla nich była dobrem, była piękna, była uczuciem... W moim skojarzeniu za to...
"Miłość jest... zielona"
jest...?