Był sobie kiedyś człowiek. Jak każdy chodził, śmiał się, oddychał, kochał i chciał być kochany. Ale jego najważniejszym pragnieniem było życie. Bardzo chciał żyć. Bez względu na to ile było długów i jak długo musiałby się męczyć z chorobą. Bez względu na to ile złych słów by usłyszał. Chciał żyć. Nie dla siebie. Dla osób, które kochał.
Nie był stary, przeżył dopiero połowę życia. Miał 52 lata. Ludzie w tym wieku nie powinni umierać. Przecież to dopiero początek. Ale wykańczała go ta choroba z dnia na dzień. I mimo tego, że dotyka ona 5-8 przypadków na 10000 osób - żył. Walczył. Był. Kochał całym swoim chorym sercem. Zmęczonym sercem.
Potrafił zrobić wszystko z niczego i każda w naszych oczach niepotrzebna rzecz jemu się przydawała. Był ojcem. Nie byle jakim ojcem. A nawet nie ojcem. On był tatą. Najwspanialszym tatą na tej pokrytej bólem i smutkiem ziemi. A jednak musiał cierpieć. Musiał płacić za to, że jest dobry. Dobrze poznał, co to znaczy ból i jak to jest kiedy nie można złapać tchu. Kiedy się dusisz a w ostatniej chwili znów wraca normalny oddech, znów żyjesz. Znów widzisz kolory...
Był siłą. A nawet potęgą. I kiedy mówił nie dam rady dalej pójść, mówiłam tylko 'Usiądź, odpocznij. Zobacz gdzie już jesteśmy. W połowie drogi. Jeśli teraz zawrócisz zrobisz tyle kroków ile zrobiłbyś dochodząc do celu.' A wtedy wstawał i mimo tego, że było mu ciężko, stawiał kolejny krok. Widział sens w moich słowach. Nie robił tego dla siebie. Robił to dla mnie. I choćby musiał iść pod wiatr. A przed nami byłoby 5 godzin wędrówki. Zrobiłby to. Wiedział, że czas i tak przeminie. Wiedział, że nie warto się cofać. Rozumiał, że wszystko przemija. On, ja, matka. Cały ten świat. Rozumiał, że kiedyś my wszyscy umrzemy. Pozostaje nam tylko iść do przodu. I nie myśleć, co będzie jutro, za tydzień, za 10 lat. Jest tylko teraz i tu. I każdą chwilę trzeba wykorzystać tak jak by była naszą ostatnią. Bez względu na to, co powiedzą nam Ci, którzy siedzą w domu i myślą, co zrobią następnego dnia. Jutro może nie nadejść. Nie dla nas. Nie tym razem. Przyszłość zaczyna się dziś, nie jutro.
I wiesz tato jestem Twoim wiernym odbiciem w lustrze. Nawet kiedy życie tak okrutnie mnie doświadczyło zabierając Ciebie. Nawet kiedy tak bardzo pragnę się zabić i być z Tobą trumna w trumnę. Nie popełniam zdrady. Stojąc na moście widzę przed sobą Twoją twarz. Widzę, że chciałbyś żebym do Ciebie dołączyła ale jeszcze nie teraz. Mówisz nigdy nie żałuj tego, co robisz. Nigdy się nie poddawaj. I widzisz idę przed siebie. Dumna w naszej walce o lepsze chwile. Dumna, że jestem Twoją córką. Szczęśliwa, że mogłam Cię poznać. I choć Ty nigdy nie poznasz moich dzieci, czego bardzo pragnęłam. Będą Cię kochać. Będą szanować wspaniałego człowieka, którego imię będzie wyryte na moich żebrach. Będą podziwiać człowieka, który jest dla mnie światłem w ciemności. I godzę się Tato ze słowami, że jeśli chcemy żyć, musimy się też godzić na śmierć. A ja? Ja umrę z uśmiechem na twarzy, bo znów będziemy mogli być razem.
Dla Ciebie, Sylwia.