Jestem częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro...
i odwrotnie...
dochodzę do wniosku, w sumie to doszedłem, już bardzo dawno temu, że jestem zbyt miły, zbyt uprzejmy i dobroduszny...
Czasem chcąc czegoś, nie zrobię tego, ze względu na to, że nie wypada. bo nie. i kropka.
Na przykładzie z życia, jeszcze w szwecji, byłem nakręcony na fajną dziewczynę, byliśmy na jednej z erasmusowych imprez, generalnie dosyć mocno zakrapianej, jak to na studencką imprezę przystało, po imprezie odprowadziłem pannę do domu. Mieszkała sama, bo jej współlokatorka wyjechała gdzieś, byliśmy raczej mocno wstawieni, ale zamiast zrobić cokolwiek żeby pójść z nią do łóżka, stwierdziłem, że to by było nie ładnie tak wykorzystywać to, że jest pijana, więc generalnie pół nocy przegadaliśmy przy herbacie.
ta, jak i wiele innych sytuacji, chyba do końca życia będzie mi gdzieś dzwonić po głowie jako coś to w głowie chciałem zrobić, ale jakaś blokada nie pozwoliłą mi na to...
Co za tym idzie, mam wrażenie, że dla zbyt wielu dziewczyn jestem na tyle miły i przyjacielski, że zostaje z góry kwalifikowany do friend-zone i o czymkolwiek więcej mogę tylko pomarzyć...
Natomiast z drugiej strony, jak jestem sytuacji w której chcę dla kogoś jak najlepiej, zawsze źle mi to wychodzi, albo nie wychodzi... mam wrażenie, że wszystkie moje związki polegały na "chcę dobrze..." a potem "chuj wszystko strzelił"
to taka rozkminka która przebijała mi się gdzieś pod kopułką w zasadzie od dłuższego czasu natomiast dziś została odświeżona...
chodzi mi inna po głowie jeszcze, ale jestem już zbyt śpiący żeby się w nią zagłębiać...
jest więc szansa na następny wpis w krótszym czasie niż ostatnio :P