Moja własna Aetis.
Niedoskonała, lecz na mym ciele.
I załamując się zimnem...Podziwiam piękno zachodzącego słońca
Trawa delikatnie przejeżdża po mych skroniach
Czuję jakby dotykała duszy
Nie ciała
A dusza jest ulotną tak jak smutek we mnie drzemiący
Chcę poczuć lekką czystość, która w mych marzeniach ogarnia całą osobę
Chcę zniknąć, ale wiem, iż kiedy to zrobię wszyscy zauważą
I wezwą wyrocznię
Która chcąc dobrze
Zrobi gorzej
A ja szukam swoich odetchnień
W ciemności i zgubie rozpływam się
Niby na części ciała
Dziś tak konającego
Jednocześnie śpiącego
A szczęśliwego...
W jakimś stopniu na pewno
Niebo zdawało się zamarznąć
Jego biel wręcz oślepiała raniąc przyzwyczajone do ciemności oczy
Lecz w moich uszach wciąż spoczywał ptaków śpiew
Długie dni w jasności
Zawsze obok Ciebie
Rozpłyńmy się na wietrze
Tam, gdzie nikt nie śmie przeszkodzić nam
W wiecznym śnie, który musi trwać
"Mdłe ogniki pełgają. Na ścianach rodzą się i umierają fantastyczne cienie. Gdzieś, bardzo daleko słychać kapanie w wody. A może to krew?"
Jest cudownie.
Jest lepiej.
Jakoś inaczej.
Czuję się potrzebny.