Jeśli chcesz wysłuchaj tej opowieści. Urodziłem się z zespołem alkoholowym. Pewnie już się domyślasz w jakiej rodzinie żyłem. Moja matka piła na umór nawet w 9 miesiący ciąży. Ojciec podobnie, ale nie poprzestawał na samym piciu. Jak im się skończyła kasa to matka robiła za zwykłą kurwe. Przychodziły menele do mieszkania i jebali ją za flaszke taniej wódki. Od tego właśnie mam małe wgniecenie na czole. Gdy się urodziłem nie było lepiej. Z okresu mojego noworodztwa nie pamiętam wiele. Pewnie to przez to że 'rodzice' upijali mnie też i cały ten okres przeleżałem w becikach najebany. W tej sytuacji musiałem szybko nauczyć się radzić sobie samemu. Gdy miałem dwa miesiące umiałem już raczkować. Świat stanął przedemną otworem. Zacząłem przychodzić do sąsiadki i to dzięki niej mogę wam dzisiaj wysyłać zaproszenia. Dawała mi knedle i smażoną cebule ze skwarkami i smalcem. Karmiła z butelki czymś białym. Rosłem szybko, stawałem się coraz silniejszy. Gdy w wieku 9 lat ojciec chciał mnie postawić pod dworcem jako dziwkę, potrafiłem mu już najebać. Starzy zaczęli mnie szanować. Od alkoholu starałem się trzymać z dala gdyż widziałem co robi on z ludźmi. Jak miałem 11 lat ojciec zatłuk matke na śmierć. Pokłócili się o ostatnią flaszkę. Potem stary włamał się do monopolowego i zapił swoje życie. Nie poszedłem na ich pogrzeb. Wspomnień z daomu dziecka nie chcę tutaj przywoływać. Muszę o tym zapomnieć. Napiszę tylko że do dzisiaj sram naleśnikami. Po skończeniu 18 lat wyszedłem na świat i jakoś sobie zacząłem radzić. Mieszkałem w domu po babce. Nauka słabo mi szła. Może i nie jestem zbyt inteligentny ale pogadać ze mną można.