zostawiłam tutaj tylko to, co ma dla mnie jakąś sentymantalną wartość. kilka rzeczy, które przypominają mi o innych rzeczach. i nawet kilka rzeczy, które powinny umrzeć także w mojej głowie, ale nie umiem ich zniszczyć.
czasem mam takie chwile jak dzisiaj, że mam ochotę coś napisać. to zdecydowanie jedna z tych oczyszczjących rzeczy w moim życiu. a chyba tego teraz potrzebuję.
ostatnie 4 miesiące to był szczególnie trudny okres w moim życiu. wydarzyło się wiele i niewiele zrazem. trochę się przez ten czas nauczyłam o świecie i o sobie. całe 4 miesiące (może nawet 5) żyłam w przekonaniu, że życie nie ma sensu. wszystko co robiłam wydawało mi się tak pozbawione chociażby minimalnego znaczenia, że nie chciało mi się robić nic. poza kilkoma momentami, kiedy o tym zapominałam.
wiele czasu spędziłam sama ze sobą. walczyłam ze sobą, ulegałam sobie, nienawidziłam siebie, kochałam siebie, uczyłam się siebie. i dzisiaj jestem tutaj i nie umiem powiedzieć, że życie nie ma sensu.
przez 4 miesiące żyłam w jakiejś osobliwej ciemności, która w pewien sposób była mi chyba potrzebna. a potrafię to stwierdzić dopiero teraz, kiedy z niej wyszłam. 4 miesiące życia w strachu, żeby w końcu dać sobie wytchnienie, uspokoić głowę i nabrać dystansu.
patrzę z perspektywy czasu na te miesiące i widzę tak wiele złego. najgorsze jest to, że z zewnątrz tego nie widać, bo wszystko działo się w środku, nikt o tym nie wiedział. tyle strchu, bólu, zazdrości, nienawiści, bezsilności było gdzieś tam we mnie i nikt tego nie widział. i jakie to smutne jak wielu ludzi przeżywa takie samo zło, albo nawet gorsze, w samym sobie i nikt tego nie widzi. ileż osobistych trgedii odbywa się gdzieś na świecie i nikt o tym nie wie.
nie wiem jak długo potrwa mój spokój duszy, ale póki co uporałam się ze sobą. i pierwszy raz od 4/5 miesięcy chcę wrócić do mojego drugiego życia, tego 300 km stąd. a to dobrze, bo przez te ostatnie miesiące tak bardzo nie chciałam tam wracać i być, że wolałam, żeby świat się zawalił.