Buenas tardes.
Ładnie nas zasypało, czyż nie? Mimo całego zachwytu bielą opadłego śniegu, pokuszę się o stwierdzenie, że zimę kocham będąc w domu. Pod kocem. Z kubkiem herbaty. Oglądając tą porę roku przez nieprzepuszczające przenikliwego mrozu okno. Naturalnie są wyjątki od tej reguły, jednak póki co są one mało osiągalne, a co za tym idzie - niewarte wspominania, przynajmniej na forum publicznym. Pozostańmy więc przy zabunkrowaniu się w domu.
Równie przenikliwą co mróz, stała się nauka. Wszechogarniająca nauka, o ilości znacznie przekraczającej standardowo przyjęte konwencje. Powolutku uczę się wyłuskiwać każdy strzępek czasu, jakim dysponuję - oczywiście wciąż w granicach zdrowego rozsądku. Niestety, ta sekwencja nie jest jeszcze perfekcyjnie opanowana, o czym świadczy smarowanie tutaj notki.
Mimo wszystko, ostatnio robię to tak rzadko, że chyba nie będzie to dużym grzechem. No chyba, że ktoś twierdzi inaczej - w tym wypadku proszę podnieść rękę i zgłosić wątpliwości.
Z rzeczy naprawdę mniej ważnych - za jakieś tylko mi znane (czyżby?) przewinienia, jestem notorycznie atakowana przez ptaki. Pojęcia nie mam zarówno dlaczego atakuje mnie stado rozkrzyczanych sikorek wyskakujących nagle z krzaków, gromada przelatujących wróbli, jak i nieco zbyt dobrze dokarmiony gołąb na katowickim dworcu. No dalej, w następnej kolejności czekam na jastrzębia.
Wiecie co jeszcze lubię w zimie? Aromat korzennych przypraw. Swoisty, trochę drażniący i absolutnie niedopuszczalny w innych porach roku.
A więc herbata, piernik, mnóstwo śniegu za oknem i Peter Bic Project - mieszanka, zaiste, magiczna.