Przypadek mnie zaprosił w swe knieje na łowy:
Zawiązawszy mi oczy dał w dłoń łuk i strzały
I nagiego posadził na koń, co drżąc cały
Prycha pianą, darń kopiąc, do cwału gotowy.
Gdy lędźwie konia w ud mych uścisku zadrżały,
Śmignął pręt i koń porwał się, dzwoniąc w podkowy,
Miedzy pnie i tętentem jął budzić parowy,
Gdy wtem zza drzew w krąg śmiechy stu dziewczyn rozbrzmiały.
Na oślep łuk napinam i nadzieję! Gonię
Śmiechy wabne, wyciągam za najbliższym dłonie,
Chwytam: z nagą dziewczyną słodki traf mnie zderzył.
I tuląc łup zdyszany, swą zdobycz bezwiedną,
Śmieję się z roześmianą, jak strzelec, co w sedno
Ugodził czując szczęsny wstyd, że weń nie mierzył.