Loczek :)
f:me
Dodaje post tutaj by coś wyjaśnić. Gdyż mam juz dosyć pisać każdemu z osobna. -.-
Paru z was mam w znajomych na fejsie i pewnie zauważyliście że sprzedaję Loczka.
Zdjęcia można zrobić z róznych stron ale żadne zdjęcie nie pokaże co się kryje w rzeczywistości.
Loczek jest bardzo fotogeniczny nie śmiem zwątpić,ale ładnie jest tylko na zdjęciach.
Wkońcu po kilku miesiącach postanowiłam go wystawić na sprzedaż. Dlaczego?
Jego zachowanie jest nie do wyobrażenia. Nie da się tego opisać to trzeba zobaczyć by uwieżyć.
Kiedyś dało się jeszcze z nim zrobić myślałam że jest źle i gorzej być nie może. A jednak!
Początek wakacji,pełno czasu postanowiłam że spróbuję go chociaż troche zmienić. Lecz nie wiedziałam że będą tego takie konsekwencje. Dużo rzeczy znam z praktyki, czytałam dużo w internecie i w książkach. Pytałam się osobą które zajmują się końmi i mieli takie przypadki jak Loczek. Później wszystko przemyslałam i wziełam się do roboty, po 10 minutach miałam już dość. Przyjechała do mnie Weronika (była właścielka Loczka) powiedziała że mi pomoże. Siedziałyśmy z nim kilka godzin, próbowałyśmy pstrykanie w chrapy,łapanie tak jakby za zęby (nie wiem jak to nazwać.) wtedy koń staje dęba i powinien nie gryźć po paru razach. itp. nawet zaczełyśmy przyuczać go do ogłowia. Pracowałyśmy z nim cały dzień. Ale żadna z nas nie wiedziała co będzie na drugi dzień. Następnego dnia spotkałyśmy się u mnie i poszłysmy do Loczka stał juz na dworze. Zawsze jak podchodzimy do koni to się z nimi przywitamy , głaskamy i przytulamy. I tutaj wielkie zdziwienie. niestety na minus. Loczek nie dał do siebie podejść.Kopał, gryzł,stawał dęba. Nie wiedziałyśmy co się stało. "Przecież na inne konie wszystkie te rzeczy działały,a na Loczka nie?" Wtedy poczułyśmy się "zagrożone" pierwszy raz poczułam że tak strasznie bardzo się go "boję!" Zaczełyśmy go przekupywać warzywami niby podeszłysmy do niego. I po chwili się odwrócił i złapał Weronike za rękę.Ból zapewne był nie do zniesienia.Wiem to bo czuję to na codzień. Stanelysmy z Weroniką po obu stronach i złapałyśmy go za kantar i wtedy wszystko się zaczeło. Zaczął dębować i to nie tak że lekko się podniósł lecz stał prawie wyprostowany. Ledwo co spadł na ziemie wszystkimi kopytami to znowu się podnosił. Po ponad godzinie ucieczki przed złym Loczkiem chwile się tak jakby "ogarnął" stanełyśmy obok niego. Chwile z W. gadałysmy, nie dowieżałysmy w to co zobaczyłyśmy na właśne oczy. Odwróciłam się i szłam powolnym krowiem. Wtedy Loczek się podniósł, był strasznie wysoki, i wskoczył mi na plecy, gdyby nie W. nie odepchneła i krzykła. Wylądowałybym w szpitalu była bym inwalidą na wózku albo nawet w trumnie ze złamanym kręgosłupem.Strach jaki wtedy czułam był ponad max.... Przerażona i obolała . Ból jaki czułam był nie do opisania. Na drugi dzień plecy zamieniły się w wielkiego siniaka. Naszczęscie nie uszkodził mi kręgosłupa. Udeżył obok... I nagle całe zycie miałam przed oczami. Przez kilka dni nie chodziłam do niego,strach to najgorsze co może być tak jak ból... Dostawał tylko jedzenie i picie i wychodził na dwór patrzyłam na niego z boku. Wyjechałam, musiałam odpocząć od mojej " szarej rzeczywistości" wczoraj wróciłam.Poszłam się z nim przywitać, wyciagłam rękę aby go pogłaskać a on już z zębami. Odrazu uśmiech zszedł mi z buzi...Boję się go i to coraz bardziej. Teraz uświadamiam sobie że wziełam na siebie zbyt dużą odpowiedzialność.Lecz nie wiedziałam że z nim będą takie problemy,nikt nie wiedział... I to tyle o Loczku. I chyba teraz każdy co przeczytał wie dlaczego go sprzedaję.Nie dawno dzięki niemu miałam krwiaka w dłoni... Naszczęscie jest wyleczony.
Przez ten czas co mnie tu nie było sporo się zmnieniło w moim życiu. Niestety nie wszystko na dobre.
Loczek miał ropnika, czyli źle dany zastrzyk. Zamiast do zyły poszedł w mięsień. Do tej pory mam żal do weterynarza.. Gdzieś po 2 tyg. leczenia zeszło mu to.Myślałam że już wszystko za nami,mną.. Po tygoniu (?) zachorowała Basia. [(koza)moja najlepsza przyjaciółka. Zawsze gdy miałam juz dosyć życia, szłam z nią na spacer,bawiłam się z nią.Zawsze podnosiła mnie da duchu].Z dnia na dzień było coraz gorzej. Widziałam jak się męczy.Jaką ją to wszystko boli. Codziennie stawał jej jakiś narząd .. wątroba,jelita,... Najgorsze było to że wszyscy na to patrzeliśmy i nie mogliśmy pomóc.Wet kazał dawać jej wode z solą aby ruszyły żałądek,kazał z nią chodzić na spcery. Lecz nie było to takie proste trzeba było ją trzymać to sie pokładała nie mogła ustać na nogach. Po 2 tyg. niby było lepiej wyszła na trawe,leżała po dwóch godzinach na trawie zaczął puchnąć jej język.Musiała iść do stajni i wszystko znowu zaczeło się na nowu. Ale wtedy to już było o wiele gorzej. Powoli się przygotowywałam na najgorsze. W stajni leżała sztywno,robiła się zimna. Siedziałam z nią godzinami aby nie była sama. Pewnego dnia w piątek poszłam do szkoły,gdy wróciłam do domu to odrazu weszłam do stajni i było juz za późno. Juz jej nie było. Rodzice mi tylko powiedzieli że ją już zabrali, musiała odejść rano/przed południem.Nie zdążyłam się z nią porzegnąć. Lecz gdzieś w głębii duszy wiem że lepiej że odeszła niz miała się męczyć. Było to coś okropnego. 27.05.2014r. Najgorszy dzień w moim zyciu. Nigdy jej nie zapomne.Lecz tak bardzo za nią tęsknie.
Niby już tyle czasu upłyneło,a ja nadal wyje. Pisałam to z łzami w oczach i chusteczką w ręku.
Jeden plus mojego zycia to że wkońcu mam mozliwość jazd i znowu zaczne kształcić moją pasję. I to co kocham. A pod koniec lipca jak dobrze pójdzie zaczne jeździć w stajni pod okiem instruktorki :3
A więc to na tyle. Żegnajcie. :)
Może kiedyś coś? Ale juz nie na tym fbl zbyt dużo wspomnień co mnie na dzień dzisiejszy ranią i powodują smutek,żal i ból....