photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 18 CZERWCA 2018

Candor, nowy początek :)

Jako, że zawsze fotobloga traktowałam jako swój pamiętnik ważnych dat, to musze napisać post o moim nowym koniu. 
Zacznę od tego, że Siwa zawsze była i będzie dla mnie najważniejszym i najlepszym koniem w moim życiu. Ma ze mną dożywocie i nie wymieniłabym jej na żadne skarby świata. 
Szukanie konia rozpoczęło się od pewnego planu. Siwa miała być zaźrebiona w kwietniu, co by oznaczało po kilku miesiącach już brak konia do jazdy. A więc pomyślałam, że Siwa będzie zaźrebiona, ja w tym czasie pojeżdże młodego, zdobędę trochę doświadczenia w pracy z młodziakiem, któro przyda mi się do źrebaka Siwej. Jak żrebak się urodzi to po jakimś czasie sprzedam młodego. 
Taki był plan, ale plany lubią się zmieniać...

Siwa ma RAO i w tym roku jest najgorzej jak dotychczas- duszności nawet w stajni, podczas ruchu ciężko oddycha przy każdym kroku chociażby w stępie. Chociaż ma lepsze dni, że nawet po niej nie widać i nie słychać, że jest chora. W każdym bądż razie, z powodu choroby poczekałyśmy troche z tematem źrebienia, bo musiałam się zastanowić, czy chce ryzykować jej życie. Ale tak, chcę, bo kto wie co będzie za rok. 
To tyle w temacie planów. Teraz temat Siwego.

Na ogłoszenie Candora wpadłam po 4 miesiącach szukania konia i jeżdżenia po całej Polsce(Poznań, Lublin, Warszawa x2, Radom) i wydawania kasy na TUV.. 

Spodobała mi sie jego odwaga. Dostałam filmik jak lata parkur 110 z różnymi kolorami i podmurówkami i miał to gdzieś. Ma też bdb rodowód, więc może coś z niego być. 

Więc ustaliłam z chłopakiem termin wyjazdu, żeby go oglądać, zarezerwowaliśmy nocleg i zamówiliśmy weta do badań TUV. I wyruszyliśmy. Droga w pierwszą stronę przebiegła bezproblemowo. Nazajutrz, po drzemce, już jechaliśmy go testować. 
Z racji tego, że była to zima, to trzeba go było wziąć na hale. 
Dziewczyna, u której stał Siwy nie miała hali, więc zapakowała go w przyczepe i pojechaliśmy do innej stajni. Koń wyszedł z przyczepy bardzo spokojnie, stał obok, a ja go czyściłam i siodłałam- w nowym miejscu, obok przyczepy. Tak grzeczny 3,5 latek to rzadkość. 
No ale dobra, może akurat miał taki dzień. Poszliśmy na hale, koń wyglądał jakby go nic nie ruszało. Szok jak dla mnie, bo moja Siwa jest totalnym przeciwieństwem, małą bombą wybuchową. Także super odmiana. 

Najpierw pojeździła go laska, u której był w treningu. Był bardzo dziwny w pysku- głowa wygięta i uciekał od kontaktu, ale jak się okazało- miał wilczaka (po wyrwaniu jest ok). 
Potem wsiadłam ja. Koń stał grzecznie, po chwili zaczął się ładnie zbierać w stępie, dobrze reagował na łydkę, nie potrzebowałam nic na niego, żadnych ostróg, bata. W kłusie troche gonił węża, ale czego wymagać od konia 3,5 roku? Potem galop- galop ma cudowny, w jego galopie się można zakochać. Jeśli idzie zebrany, to siedzi się na nim jakby wogóle się nie ruszał. I jest super elastyczny. Do przeszkody się bardzo dobrze nim odmierzało, potrafił skoczyć z bliska i z daleka. Koń ideał. Trenerka oglądała całą jazdę próbną przez wideorelacje. Zapomniałam napisać, że Siwy w galopie jest bardzo wesoły i bryka. Jak trenerka to zobaczyła to zaczęła się śmiać "Bierz go!" Skończyłam jazdę i zadzwonilam do weta żeby przyjechał. Byłam zdecydowana, że go biore. To jest ten koń, którego szukałam! (Oprócz tego, że siwy, bo chcialam na pewno nie siwego i ok. 170) 
Wprowadzałam go do przyczepy z powrotem i wchodził jak do boksu. Bezproblemowy koń. 

No i powrót do stajni i oczekiwanie na weta.

Popatrzył na niego w ruchu- nie kulał, popatrzył na oczy, poświecił latareczką, pooglądał nogi i bierzemy się za próbe zgięcia.
Lewy przód- spoko, prawy przód- spoko, lewy tył- lekko utykał, ale ledwo co, prawy tył- ledwo stawał na nogę... Wyglądało to okropnie. 
No i decyzja- czy nadal chce wydać kase na TUV? Sama nie wiedziałam. Szybka konsultacja z trenerką i z chłopakiem i wspólnie stwierdziliśmy, że prześwietlamy nogę, na którą ledwo staje przy próbie i jak coś wyjdzie to rezygnujemy. 
Tak tez się stało. Prześwietlenie prawego tyłu i... odłamek kostny. Wet powiedział, że kulawizna może być przez chip, ale nie koniecznie. Więc to był koniec naszej przygody. Odłamek skreślił wszystko.
Zapakowaiśmy się do auta i wróciliśmy do domu. Droga powrotna była tragiczna, jechalismy chyba 12 godzin, takie śnieżyce, że nic nie było widać. Na autostradzie wypadków chyba ze 20 i nie przesadzam. 

Dojechaliśmy do domu i tyle i tak mijały kolejne dni...
Dostałam zdjęcia tyłu na e-mail i zaczęłam się zastanawiać, bo przecież czy coś takiego musi skreślić tak fajnego konia? 
Zapadł mi w pamięci, wzięłam się za działanie i napisałam do kilku klinik co o tym sądzą i czy jest jakaś szansa, że kiedyś ten koń będzie mógł chodzić w sporcie? 
Odpowiedzi były bardzo optymistyczne, ale również kosztowne... 
Zaczęła się walka o konia, rozmowy z właścicielem, który nie do końca wiedział, dlaczego taki odłamek kostny trzeba usunąć. Potem rozmawiała z nim trenerka i też bez skutku.
Według weterynarza odłamek kostny mógł w każdej chwili uszkodzić staw, więc najlepsza byłaby jak najszybsza operacja. 
Niestety, mimo naszych starań, koń pozostawał w użytku takim jak dotychczas, czyli skoki, a właściciel nie chciał zejść z ceny na operacje. 

I tak mijały kolejne tygodnie..

Aż właściciel się namyślił i zaproponował swoją cenę, tak wygórowaną, że nikt za tyle by konia z odłamkiem nie kupił. Nie zgodziłam się i czekałam... Nazajutrz przystał na moją propozycje, wydawało się, że to już koniec naszej historii i najzwyczajniej w świecie koń jest mój. 
Napisała do mnie dziewczyna, która miała go w treningu. Dowiedziałam się, że mimo iż koń już jest "mój" , to gość chce go wystawić w weekend na zawody skokowe. Odrazu napisałam do właściciela, że jeśli się dogadaliśmy co do ceny i ustalone jest, że kupuje, to nie chce, żeby startował. I zaczęło się... "Nie będziesz mi stawiała warunków. W takim razie koń jednak nie jest na sprzedaż." 
O i tyle. 
Ja poczułam się oszukana i było mi smutno, że koń, który jest nie do końca sprawny, będzie musiał zapierdzielać jeszcze więcej, bo dowiedziałam się od dziewczyny, że jego decyją było pokazywanie go wyżej i więcej na skokach, żeby lepiej go sprzedać (Chociaz mysle, ze za tą kasę to każdy zrobiłby TUV).
Moja trenerka przejęła się cała sytuacją, zadzwoniła do właściciela i porozmawiała na spokojnie. Ja nie wiem jak to zrobiła, ale jakoś się udało. Zgodził się, jeśli tego samego dnia dostanie zaliczke (sobota). I wyobraźcie sobie co czułam- koń na pare godzin przed startem w zawodach, sobota- przelewy nie dochodzą. I znów zrobił się problem. 

Całe szczęście, dziewczyna, która się nim zajmowała była ze mną w stałym kontakcie, zaufała mi i dała ze swoich zaliczkę za Siwego. Widać, że nie tylko mi skradł serducho. 
I tak czekał już na poniedziałkowy całkowity przelew za konia. 
Przelew poszedł. Koń był już mój... na drugim końcu Polski, czekający na operacje. 

Więc trzeba było się zabrać za ten temat. Umówiłam się z dr Przewoźnym, że przyjedzie w czwartek do kliniki EquiVet. A dziewczyna od Siwego bardzo mi pomogła, ustaliłysmy transport Candora i zawiozła go do Przewoźnego. Przynajmniej nie musiałam jeździć na drugi koniec Polski pare razy. 
Byłam w stałym kontakcie z doktorem i Sandrą. 
Siwy zawieziony w celu usunięcia jednego chipu. Przed operacją zostało zrobione RTG wszystkich nóg. Przody czyste, ale tyły... W prawej dwa chipy w stawie pęcinowym, a w lewym w stawie skokowym. I co teraz? Kiedy operacje opłacałam sama to już nie było tak kolorowo. Ale poszło... jak mieć zdrowego konia na lata, to nie ma wyjścia. 
Operacja przebiegła bardzo dobrze. Nadchodził czas wypisu, a ja? Ja byłam głęboko w d**ie. Kasa, którą miałam na transport poszła na operacje i jednym wyjściem było przywiezienie go na własną rękę. 
Zaczęło się kombinowanie. Moja serdeczna przyjaciółka starała się pomóc ze wszystkich sił, pożyczyła auto z hakiem od znajomego, ja szukałam ogłoszeń przyczepy do pożyczenia. W stajni mówili, że to głupota, żeby osoba, która nigdy nie ciągnęła konia wiozła go przez całą Polskę i to jednokonną przyczepą. No ale czy miałam inne wyjście? 
Auto załatwione w dniu wyjazdu, chłopak po nie pojechał i... okazało się być całe zerdzewiałe, bez przeglądu i bez ubezpieczenia. No i znowu jesteśmy w du*ie. Znowu telefony po znajomych. I przyjaciółka wykombinowała Toyote z hakiem od znajomej. Auto stare jak nie wiem, ale chociaż w gazie. Pojechaliśmy po auto a potem po przyczepe. Gość od przyczepy nie odbierał telefonu od godziny, więc uruchomiłam własne kontakty by dowiedzieć się, gdzie mieszka. Przecież nie mógł nas wystawić w ostatniej chwili! Znalazłam, zdziwił się facet, że jesteśmy pod jego domem xD 
Ale ostatecznie pożyczył przyczepe- równie stara jak auto. Co więcej- auto mogło ciągnąć przyczepe 1200 DMC, a przyczepa miała 1300., ale kto by o tym myślał pare godzin przed odbiorem konia :D I tak jakoś wszystkie akcje wypaliły. Pojechaliśmy z chłopakiem po przyjaciółkę, której serdecznie dziękuję za to, że z nami pojechała. Ja z gorączką, anginą i ogromnym bólem wszystkiego nie dałam rady prowadzić, więc musieli dać rade w 2. Trasa nawet ok, jedyna akcja była w drodze powrotnej, gdzie nie mieliśmy jak dojechać do stajni przez rozwalony mostek, który naprawiali. Ile stresu się wtedy wszyscy najedliśmy...&n

Komentarze

mojamolly Jestem zaskoczona jest problemów, zwrotów akcji i stresu może towarzyszyć zwykłemu kupnie konia, ale też mile zaskoczona ile ludzi jest gotowych przy tym pomóc. Trzymam kciuki, żeby wszystko było teraz ok i życzę zdrowia siwej :)
18/06/2018 21:36:38
renusss Miło, że przeczytałaś :) Myślałam, że będzie cięzko :D
I to prawda, wszyscy bardzo nam pomogli. Było tyle zwrotów akcji, że ten koń to chyba przeznaczenie.
18/06/2018 23:20:31
Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika renusss.

Informacje o renusss


Inni zdjęcia: * * * * takapaulinkaWylot Burzowca bluebird11Zagroda. ezekh114PIERWSZE MARCOWE LISTKI xavekittyxOddziela Wisła. ezekh114:) dorcia2700Podróż to przygoda elmar*** coffeebean1... maxima24... maxima24