Wczorajszy dzień. Ranek jak każdy inny - spóźnona jak zwykle Iza pędzi na autobus. Uf, udało się, jeszcze nie przyjechał. W oczekiwaniu na jego przyjazd, zobaczyła rude maleństwo skulone w śniegu. Serce jej się krajało, już chciała łapać tę kocinę i zanieść do domu, zwłaszcza, że o włos brakowało, żeby wlazł pod samochód. Jednak nie mogła - musiała jechać do szkoły, poza tym mama by ją chyba zabiła, strasznie nie lubi kotów. Niezwykle zasmucona pojechała do szkoły, jednak myśl o przemarźniętym kotku nie dawała jej spokoju. Nadchodzi sobotni ranek, gdy mama jej oznajmia, że przypałętał się rudy kotek, o którym wczoraj usłyszała od Izy przy kolacji. Radość ogromna i Iza, gdy tylko usłyszała o tym, wybiegła z domu razem z siostrzenicą, żeby zobaczyć tę sierotkę. Siedział sobie kotek na tarasie, na ich widok gotowy do przytulania i zabawy. Iza nie odpuściła - kotek musi zostać, nigdy w życiu nie wypuszczę go na ten ziąb. Pobiegła do domu po mleko i od razu oznajmiła mamie, że kot zostaje. Była pewna, że usłyszy protest z jej strony, ale zarówno mama, jak i siostra nie miały nic przeciwko, żadna nie miała serca wypędzić go.
Krótka historia tego maleństwa ze zdjęcia, kotki o imieniu Maja, małej przybłędy, która znalazła dom u nas. Jest przeurocza i przekochana, bardzo chętna do zabawy.
Czasami mam wrażenie, że moja miłość do zwierząt kiedyś mnie zgubi i zbankrutuję na ich wykarmienie. Ale nie umiem, po prostu nie umiem przejść obojętnie koło kolejnego porzuconego psa, czy kota. Trzeba nie mieć serca, żeby tak potraktować te zwierzęta, które przecież są w stanie obdarować człowieka bezwarunkową miłością. Bardziej ludzkie od niejednego człowieka.