Co za dzień, co za pies! Po zimie przeczołgałam się dzisiaj wzdłuż płotu. Naprawiłam dziurę, którą mój pies z prędkością światła dawał nura. Misternie łączona nowa siatka, łatanie przypominające haft, tyle że drutem. Upaprana w błocie lepiej od mojego futrzaka, jęcząc na kręgosłup, powykręcana niczym sylwestrowa serpentyna w końcu uznałam dzieło za skończone! Poproszony Łoś o rekonesans obejrzał, z uznaniem obiegł nowy płot. Rosłam w dumę - A widzisz Łosiu?! Spróbuj teraz! Kiedy ja jeszcze dumnie prężyłam pierś, Łoś zanurkował pod siatką unosząc ją. Odwrócił się jeszcze na ścieżce, szczeknął Fajne, Pańcia! I pognał w stronę zachodzącego słońca.
O nie, tak się bawić nie będziemy Do domu! W końcu musiałam zachować twarz, nie? ;)
W kwestii twarzy :)
Serwował ktoś z was kawę nosem? Poczułam się jak rasowy ekspres do kawy. Nie zdążyłam jedynie podstawić filiżanki. Wrażenie? Niezapomniane. Płukanie mózgu raz. Pewność drożnych zatok dwa. A jakie to ożywcze, nie sądzę by kawa spożywana tradycyjną metodą kiedykolwiek jeszcze bardziej mnie pobudziła od tej serwowanej nosem.