Pierwsze miesiące nowego roku spędzone szpitalnie.
Planowana operacja, oczekiwana od dłuższego czasu, więc wydawałoby się, że człowiek przygotowany, nastawiony i nic go zaskoczyć nie może.
Błąd! Przygotowana powinna też być służba zdrowia, a nie jest.
Już na początku zaplanowano naturalną selekcję. Kolejka PLANOWYCH przyjęć do szpitala składa się z miej, a raczej więcej 200 osób. Czasami są w śród nich osoby towarzyszące, z reguły obolali i zmęczeni chorzy przesuwający stopami po podłodze swój majątek na szpitalną drogę. Dla grupy tej przewidziano 5 krzeseł. Obsługuje jedna, wykończona pani rejestratorka. Gdy dożyjesz i dostaniesz się do okienka zostajesz zaobrączkowany i skierowany do przebieralni. Wreszcie na oddział. Skoro planowe przyjmowanie chorego trwało kilka godzin to wydawało się, że na pacjenta czeka już łózko. Nic bardziej mylnego. Na pacjenta czekają pacjenci, którym łóżka odebrano kilka godzin wcześniej. Jednym słowem ci, co wychodzą, i ci, co przychodzą siedzą grzecznie w piżamkach na korytarzu. Odpoczywają łóżka w procesie dezynfekcji. Jeszcze tylko kilka godzin badań z torbą u boku i dostajesz upragnione łóżko, bądź wypis, zależnie, do której grupy piżamowców należysz.
Operacja poprawkowa.
Po wizycie kontrolnej okazuje się, że nie jest tak, jak być powinno i konieczna jest kolejna operacja. Po badaniach nie zostaniesz na oddziale, nie trafiasz również w kolejeczkę. Przyjęcie poprawkowe odbywa się przez oddział ratunkowy, gdzie należy przekonać, że poprawka nie jest naszym pomysłem. Zażądać lekarza z oddziału, któremu należy udowodnić, że kolega tak kazał. Po dwóch seriach badań w końcu ci wierzą, że kazali ci przyjść i sami dopatrzyli się wcześniej nieprawidłowości.
Śmiech po pachy, nasze szpitale to najlepsze kabarety. Tylko pacjenci, to jakaś beznadziejna widownia!