No tak, skończyło się. Jestem pedagogiem, mam wykształcenie wyższe...
Licencjackie w każdym razie.
No tak, nie muzyka, nie filologia angielska, nie hodowla koni na UR...
Tylko ta wyczekiwana, wymarzona pedagogika resocjalizacyjna,
co do której miałam wielkie oczekiwania, plany, marzenia i ambicje.
I wszystko to posypało się.... Powoli i boleśnie.
A jeszcze bardziej powolne i bolesne było uświadamianie samej siebie,
że nie ma dla mnie miejsca w tym światku pedagogicznym.
(Chociaż praktyki w areszcie śledczym i detoks w Monarze były awesome xP).
A teraz... Albo inne studia licencjackie, albo magisterka na AGH.
Zobaczymy...
Wszystko się u mnie zmiemiło. Plany, marzenia, ambicje, otoczenie,
ludzie dookoła, ludzie, z którymi trzymam.
Nie zmieniłam się tylko ja sama. W swoim odczuciu stoję w miejscu.
Ciągle gnam, ciągle jestem niewyspana. Jak nie sesja, to przygotowania do obrony.
Jak nie obrona, to praca.
Teraz mam chwilę wolnego i zupełnie nie wiem, co mam zrobić z tym...
Zwłaszcza, że niedługo wracam do pracy.
Odchudzam się po raz pięćdziesiąty.
Zabieram się za siebie po raz setny.
Kolejny raz liznę trochę fotografii (chociaż kurs fotografii
już zaliczony!), teraz biorę się za fotografię analogową.
Wracam do perkusji.
I, oby, do koni.
To mój największy zawód życiowy. Największa porażka i najbardziej bolesna część mnie.
Ta, która najbardziej mnie definiowała, dzięki której jestem jaka jestem.
Dzięki której uczyłam się pokory, cierpliwości, samozaparcia.
Brakuje mi mnie sprzed 17 lat.
Jedyny stały i najbardziej zaskakujący element mojego życia to mój związek,
pierwszy raz niepatologiczny i normalny :D.
Choćbym nie wiem jak bardzo chciała.... I tak nie umiem już szczerze pisać o sobie.
You're the sea in which I'm floating
And I lose myself in you