W sumie ta melodia coś mi galopuje po głowie. Ał, ma kopytka dosyć twarde.
Ogólnie rzecz ujmując, wszechogarniająca mnie niemoc jest tak wielka, że nie mam nawet nastroju do tworzenia. Coś się majaczy w głowie, coś widzę, ma obraz, ale... Cóż, nie stoi w miejscu jak powinien do pozowania. Przeradza się w scenkę, w krótki filmik, dzieje się akcja...
Kap, kap.
Kap.
Kap, kap, kap.
Bo bijesz o parapet. Stać.
A może nie ty tylko ja?
Ale nie, nie o parapet. Nie zrozumiałeś.
Kap, kap. Kap.
Kap, kap, kap.
Bo mi się to już, widzisz,
miesza czasem.
Niby ty tu a ja tam,
niby cienka szybka
a jednak miesza mi się, kto jest kto w tym.
Kap, kap. Kap.
Dobrze, już dobrze,
wiem, że tm jesteś, pamiętam.
I krople na szybie goniąc jedna za drugą
obraz ukazują.
I suną, i suną,
kap, kap o parapet.
A ona siedzi, na huśtawce,
gruby konar nad taflą jeziorka, ciemno.
W przewiewnej sukience siedzi ona, sama,
w wodę uporczywie wpatruje swe oczy,
a nogi jej wody ledwie sięgają.
Kap, kap.
Lecz tym razem to nie ty,
ona. Rachuby nie straciła,
wie kto jest kim w tym wszystkim.
I nagle odpycha,
huśtawka w ruch poszła.
A ona?
Kap, kap. Kap.
Jakby nigdy nic
zeskoczyła.
I stanęła.
Na wodzie.
Na sekundę.
I w tan ruszyła.
Nie do opisania, wyobraźnią do poczucia.
Ruch każdy gracją, uczuciem.
A suknia oplata, zawiewa.
Czarodziejka, elfka, rusałka?
Kap. kap. Kap.
Nie, moja droga.
Lecz dość na dzisiaj.
Może to ona, może to ty.
Zakończmy ten obraz.
Bo dość na dzisiaj.