Ułożyłam swoje ciało w palącej pianie. Wzięłam głęboki wdech, taki pełną piersią i pozwoliłam, by szum wody ukołysał moje skołotane nerwy. To był jeden z tych gorszych dni.
Mimowolnie zerknęłam na wpół zanurzone uda. Uniosłam dłoń i przejechałam koniuszkiem palca po jednej z tak licznych blizn. Uszczypnęłam. Zabolało. Potem zrobiłam to samo z kolejno dziesięcioma innymi sznytami. Nie mogłam uwierzyć, że byłam dla siebie taka okrutna. Choroba całkowicie pochłonęła trzeźwe myśli... Nie wolno mi myśleć o tej pamiątce w sposób krytyczny. Powinnam cieszyć się, że żyję.
I właśnie w tamtym momencie postanowiłam traktować blizny jak trofeum. Wygrałam. Wygrałam drugie życie.
PS. Tusza niczego nie zmienia.