Żyjesz w przestrzeni swojego miasta, wsi, miejsca, bazy.
Żyjesz tak, jak mówią Ci inni albo żyjesz tak jak sam chcesz żyć.
Masz władze nad sobą, albo władzę nad Tobą mają blisce nieokreśleni inni.
Masz wartości, które potrafią zablokować chwilowe zachcianki, albo ich nie masz.
Masz... czas gdy tego potrzeba i nie masz go, gdy coś jest do zrobienia.
Nie sposób uniknąć skojarzenia z tym, co lubisz robić najbardziej.
Znajdziesz wtedy czas na to, co Ty chcesz zrobić.
Znajdziesz wtedy energię na to, co Ty chcesz zrobić.
Znajdziesz wtedy siłę, by to wszystko zrobić.
Momentalnie zmienia się sytuacja, gdy masz/chcesz/powinieneś/możesz coś zrobić, jednak nie dla siebie - dla innego.
Już nie czujesz solidarności i wspólnoty. Nie identyfikujesz się, bo tak bardzo próbujesz dostosować się do norm obecnie panujących - panoszącego się wszędzie indywidualizmu.
I korzystając z dorobku psychologii stwierdzisz może kiedyś "kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą".
Zatem rezygnacja ze wspólnoty, wsparcia - przejście od gemainshaft do geseltshaft - i koncentracja na indywidualizmie jako promowanej, wspaniałej wartości równoważnej z wolnością. Daje ona swoje skutki.
Śmiejesz się, gdy ktoś się przewróci - zamiast pomóc.
Zazdrościsz, gdy komuś się powiedzie - zamiast współweselić się sukcesem.
Przepełnia Cię zawiść, że ktoś jest wyżej niż Ty - zamiast dążyć do jeszcze większej pomocy dla tej osoby.
Jesteś wszechopętany wszechindywidualizmem we wszechświecie.
A gdzie w tym wszystkim rozmowy o głębi?
Gdzie mówienie o swoich myślach i słuchanie czegoś innego niż w mainstreamie?
Jak wytłumaczysz coraz częstsze zamykanie się pośród czterech ścian?
Czym wyjaśnisz kryzys wartości? A może katastrofę cywilizacyjną uwalniającą (lub zniewalającą) od tradycji?
Czy wartości się zagubiły? Czy wartości się zatraciły? Czy wartości teraz istnieją?
Co z tymi wartościami? Nie ma ich czy po prostu dobrze się przed Tobą ukryły?!
Nic się nie zmieniło. To był dopiero początek...