Mam wrażenie, że gdzieś się zgubiłam. W całej tej plątaninie teraźniejszości.
Kiedyś potrafiłam dużo pisać. Opisać na kilku stronach to, co czułam. To, co działo się wokół mnie. Co widziałam, co mi się przytrafiło.
Historie, wiersze.
Słowa z łatwością ze mnie wypływały, bez problemu zbierałam myśli w jedną masę i formowałam je, nadając im upragnionego kształtu.
Teraz słowa ledwo przebijają się pomiędzy wyciągami, przelewami, zestawieniami, praniem, gotowaniem.
Pojawiają się nikłe obrazy. Tak słabe i tak obce, że muszę chwilę przystanąć i zastanowić się, czy naprawdę są moje. I czy mają jakikolwiek sens.
I za chwilę przypominam sobie, że są piękne.
I chcę je zatrzymać. Spisać. Namalować.
Z wielkim rozczarowaniem stwierdzam, że już nie potrafię. Tak jak kiedyś.
Wierzę, że kiedyś będę mogła zwolnić swój bieg i wtedy sobie przypomnę.
Tymczasem podziwiam zakupione w antykwariacie tomy Księgi tysiąca i jednej nocy.
Dziewięć ksiąg, wydanie 1973.
Będę się upajać nocami Szeherezady i króla Szachrijara.
Zatracać w orientalnych baśniach.