Gdy przyniosłaś mnie do domu, byłem tylko nieporadnym szczeniaczkiem. Najmniejszym, ostatnim z miotu. A jednak Ty mnie wybrałaś. Wtedy i ja wybrałem Ciebie. Postanowiłem, że już na zawsze będziemy razem. Czy mogłoby być inaczej, skoro tyle się najeździłaś i naszukałaś dobrej hodowli? W końcu zajechałaś do mego hodowcy. Jako pierwszy z całej gromadki podbiegłem do Ciebie i polizałem po ręce. Już wiedziałaś, że to będę ja.
Gdy po raz pierwszy wszedłem do Twojego domu, wszystko było dla mnie nowe i straszne. Ale gdy tylko czegoś się przestraszyłem, Ty brałaś mnie na ręce i czułymi słowami uspokajałaś. Pod Twoim bacznym okiem stawiałem pierwsze kroki w parku, wśród innych psów, a potem na placu szkoleniowym. Z radością uczyłem się wtedy nowych komend. Przecież zrobiłbym dla Ciebie wszystko.
Z czasem jednak wyrosłem. Uszy, dotąd jakby niezdecydowane, w końcu stanęły pionowo, upewniając wszystkich, że jestem najprawdziwszym owczarkiem niemieckim. Wewnętrznie także wykształcała się moja "owczarskość". Zawsze karny i posłuszny, gotów jednak byłem bronić Cię w każdej chwili, przed każdym zagrożeniem, i nawet za cenę własnego życia.
Potem nadeszły zmiany. Znalazłaś sobie chłopaka i wkrótce potem wzięliście ślub. Gdy okazało się, że on jest uczulony na psią sierść, moje posłanie wylądowało w przedpokoju. Ale mimo, iż czułem się wyobcowany, kochałem Cię mocno. Mąż jednak pochłaniał coraz więcej Twego czasu. Nie powiedziałem wtedy słowa protestu. Nie skarżyłem się nawet, gdy wielogodzinne spacery po parku i weekendowe wypady za miasto nagle zamieniły się w krótkie, pięciominutowe rundki dookoła osiedla.
Zacząłem się jednak niepokoić z chwilą, gdy zauważylem, że nasz dom odwiedza coraz więcej obcych mi osób, które zwiedzały go i penetrowały każdy centymetr kwadratowy jego powierzchni...
Po jakimś czasie rozwiałaś jednak wszelkie wątpliwości, gdy kazałaś mi wskoczyć do bagażnika samochodu. Czy to możliwe? Znów jedziemy do lasu? Wyglądając przez tylną szybę byłem coraz bardziej podekscytowany możliwością obejrzenia znajomej trasy. Ależ się tu zmieniło! Tego domu tu nie było, a ten był pomalowany na inny kolor! Zdziwiłem sie jednak, gdy skręciłaś w jakąś nieznaną mi drogę. Nigdy tu nie byliśmy. Czy to jakaś droga na skróty? A może jedziemy do innego lasu?
Nie. Zatrzymałaś się w jakiejś wsi. Przywitawszy się z jakimś niechlujnym mężczyzną, podprowadziłaś go do bagażnika. Przez szybę warknąłem na niego, zjeżywszy sierść i odsłoniwszy kły, ale kazałaś przestać. Przestałem. Usiadłem spokojnie, patrząc na niechluja spode łba. Otworzyłaś bagażnik. Ku mojemu zdziwieniu, nie zachęciłaś mnie jednak wesołym głosem do wysiadki. W zamian, ów niechlujny człowiek złapał mnie za obrożę i powiódł na swoje podwórko. Tam owinąwszy mi łańcuch dokoła szyi, zostawił mnie. Gdy spróbowałem spojrzeć na Ciebie, zobaczyłem tylko tylny zderzak Twojego auta. To niemożliwe. Odjechałaś. Zostawiłaś mnie z tym szatanem na dwóch nogach. Usiadłem i po raz pierwszy w życiu zatęskniłem. Tęskniłem tak mocno, że - nie mogąc znaleźć innego wyrazu tej tęsknocie - zawyłem. Padł na mnie blady strach, gdy drzwi domu otworzyły się z trzaskiem i pojawil się w nich ten diabelski człowiek, trzymając w ręku kij. Podszedł do mnie, próbowałem uciekać, ale krotki łańcuch odebrał mi tę możliwość. Kij spadał na mój grzbiet raz za razem, a ja darłem się z bólu. Czemu mi to robisz? Co ja ci zrobilem?!
Tak odtąd miało wygladać moje życie. Przez cały tydzień nie dostałem nic do jedzenia ani picia. Dostawałem za to po parę razy dziennie lanie. Za nic. Pod koniec tygodnia leżałem półżywy, albo nawet ćwierćżywy, nie mogąc ruszyć się czy nawet otworzyć oczu.
Nagle pod bramę tego obskórnego podwóra zajechał jakiś samochód. Podniosłem powieki pełen nadziei - może to Ty...? Niestety. Jacyś umundurowani ludzie weszli na podwórko. W drzwiach pojawił się mój nowy "właściciel". Umundurowany mężczyzna podszedł do niego. Wycieńczony, zamknąłem oczy. Wtedy jednak poczułem na pysku dotyk jakiejś delikatnej, ciepłej ręki. Znów uniosłem powieki. Umundurowana kobieta ujęła mój pysk, przemawiając czule. Pierwszy raz od bardzo bardzo dawna poczułem, ze ktoś się o mnie naprawdę troszczy. Kobieta odpięła łańcuch z mojej szyi i przeniosła mnie na rękach do swojego samochodu. Gdy tylko poczułem, że włączono silnik, starciłem przytomność.
Przywróciło mi ją delikatne ukłucie. Leżałem na zimnym stole w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Umundurowana kobieta, ta sama, ktora mnie uratowała, pogłaskała mnie czule po głowie i wyszła, nie mogąc stłumić łez. Przyjaźnie wyglądający młody mężczyzna powiedzial tylko: "Już dobrze, teraz już nikt nigdy cię nie zbije." I wtedy obraz zaczął mi się rozmazywać, a chłód metalowego stołu zniknął.
A tak bardzo chciałem umrzeć wtulony w Twoje ramiona...