Te moje słabości to chyba już choroba chroniczna...
ale dlaczego nie mam odwagi powiedzieć im tego prosto w oczy ?
że ja tez mam prawo do szczęścia i spokoju ?
że tak naprawdę ludzie mogą być szczęśliwi ze sobą razem ?
że można żyć nie raniąc się nawzajem bezustannie powracając do... ?
ja nie mam nad tym kontroli, nikt nie ma ...
wyciągając innych z bagna można łatwo przymknąć oczy, że samemu już dawno się w nim tkwi...
tu też nie potrafię nazwać rzeczy po imieniu
nie znoszę uczucia wstydu... ono tak bardzo blokuje mnie w środku, odgradza od nowego możliwie lepszego życia...
ja wiecznie ukrywam, a oni nie wgłębiają się więcej...
myślą że mają takie prawo, że nic innego w życiu im nie pozostało...
a ja godzę się z tym za każdym razem przymykając oczy...
tak naprawdę jestem wielkim tchórzem, bo nie potrafię powiedzieć im prosto w oczy, że marnują sobie życie...
przejmuję coraz wiecej na siebie by ukryć to...
wstydzę się tego jak często zamykam się przed światem...w sobie i na własne życzenie nie dopuszczam innych
wstyd nie pozwala mi zdobyć się na szczerość...
choć oni widzą mnie jako tą silną, która przyjmuje ciosy z podniesionym czołem...
i jest dla nich jak piorunochron...