Tak, długo mnie nie było, gdyż nastąpił, można by rzec, punkt zwrotny. Ostatni wpis udało mi się jedną ręką wyprodukować na telefonie w szpitalu. Nie wiem jakim cudem połową ciała wydostałem się z zamkniętej łazienki w pustym domu, zdołałem przejść kilka kroków, a po kolejnym upadku dopełzłem do telefonu i dzwoniąc na numer 999 wybełkotałem jeszcze, że nie mogę wstać, ruszyć lewą ręką ani lewą nogą. Minął prawie rok. Pozostała mi blizna po operacji na szyi, niesymetryczny chód, lekko sztywniejący palec serdeczny u lewej ręki, wciąż ostrożnie schodzę po schodach. Wspomniana ostatnio Chmurka (nienawidziła gdy tak ją nazywałem) przyszła do mnie wówczas tylko ten jeden raz, ale kolejne miesiące naznaczone były naszymi tyleż gorącymi co niestabilnymi uczuciami. Potem zrozumiałem w końcu, że po wyjściu z toksycznego małżeństwa właśnie pakuję się w powtórkę z historii. Zrozumiała w końcu, że po tym gdy wystawiła jego rzeczy przed dom znów pakuje się w powtórkę z historii.
Co robiłem w szpitalu, skąd ten paraliż, skąd utrata zdolności muzycznych, które przecież od lat przejawiałem? Dużo myślałem o śmierci. O życiu. O Bogu, o wszystkim. Wyszło mi, że na żadnego Boga ani duszę nieśmiertelną zgodzić się nie mogę. Spotkania, wydarzenia, lektury. I jeszcze więcej refleksji. Skończyło się tym, że właśnie zorganizowałem własny domowy ołtarzyk: na podwyższeniu Budda Siakjamuni biorący Ziemię na świadka swojego Oświecenia, obok obrazek Kannon, a pozwoliłem sobie dołączyć figurę Świętowita. Kadzidła, świece, kwiaty. Nie, to straszna banalizacja. Nie tym się skończyło. Może bardziej tym, że wybrałem się do zendo i choć nie umiałem poprawnie usiąść na zafu (czy te mięśnie nie mogłyby być bardziej plastyczne?) to oddawałem się shikantazie (może ściślej: anapanie) na krześle. Przyjechałem tam z atakami paniki, wróciłem spokojny. Wkrótce napięcie wróciło, styki w mózgu przepalały się i nie dawały żyć. Więc to nie koniec. Wróciłem spokojny, ale profilaktycznie otworzyłem butelkę. Choćby po to, by spokój utrzymał się dłużej.
Już dawno czułem, że moje życie stało się błędnym kołem bez wyjścia. Upojenie lub niepokój ponad ludzkie siły. Błędne koło zdążyło już przejechać po mnie i odesłać na oddział neurologii. Ale ja nie jest substancją, ja jest puste, ja to tylko zespół zjawisk, które stale odchodzą i odchodzą. Ja nie jest niczym stałym i niezmiennym i właśnie dlatego zawsze jest wyjście. Czasem zamiast siedzieć i oddychać, łatwiej jest westchnąć "Namu Kanzeon Bosatsu". Ta, która słucha dźwięków świata i otacza wszystko ciepłym współczuciem. Poprowadź mnie do wyjścia. Zgłosiłem się do szpitala, tym razem przyjechałem tramwajem, nie karetką. Elektrolity, witaminy, diazepam, rozmowy z życiowymi rozbitkami takimi jak ja. Zacząłem wychodzić. Odkrywam życie na nowo, ale to także nie jest koniec. Zaczynam niebawem terapię, dołączyłem do samopomocowej wspólnoty życiowych rozbitków takich jak ja. To jest początek.
NP: Blood Ceremony - I'm Coming With You