Słoneczne reptilia.
Ludzie się zmieniają, a czas zabija relacje. Słońce zachodzi tak jak przyjaźń niepielęgnowana. Ale jak działać, kiedy boleśnie czuć klin wbity między dłonie złączone w geście braterstwa. Tak wiele zmian, fizycznych i psychicznych - niedobór czasu, zmieniony stan życia, jedno wywołuje drugie. Dorosłość - co się z nami stało? Brzmi jak wyznanie Piotrusiu Pana, a tak wiele w nim prawdy. Może inaczej by to wyglądało, gdyby nie owy klin, przeszkoda, choć niegdyś wydawało się, że nic nie może być przeszkodą. Mimo wielu prób, czynników, innych osób - zawsze wychodziliśmy z tego ramię w ramię. Łącząc rzeczywistość z wirtualną fikcją, wszędzie, tam i tu, tu i tam, doskonale odnajdując się w swych rolach. Co się z tym wszystkim stało? Okłamuję się, że nie potrzeba mi niczego, niczego i nikogo, poza Nią. I udaje mi się to - w codzienności pełnej zdarzeń, obowiązków, przeszkód i wyzwań, żyjąc od weekendu do weekendu, odcinając się, zapychając wolne chwile rozrywką bądz samorealizacją, samodoskonaleniem. Czasem tylko, w chwilach jak ta, odnajduję w zakamarkach, w końcu tak nieodległej pamięci, sceny, które uświadamiają mi jak inna jest ta rzeczywistość - niekoniecznie gorsza, niekoniecznie bledsza, a jednak inna - czegoś brak, gdzieś istnieje pustka, która nie do końca jest wypełniona. Nie sposób odnaleźć ekwiwalencję tego, co narodziło się tak dawno temu. Najdawniej. Istnieje zamiennik, choć może krzywdząca jest ta nazwa, może lepiej byłoby rzec dopełnik - jako, że dopełnia to co jest już piękne. Albo udoskonalnik, bawiąc się wciąż słowem. W sumie jest ich dwóch, choć ten drugi jeszcze szuka swego szczęścia, a droga przed nim trudna, z racji jego specyfiki. Sam szczęścia życzę i trzymam kciuki.
Gdy byłem młodzianem, wyobrażałem sobię nas przy jednym stole, raz po raz, gdy potrzeba, pijących wspólnie wódkę - w parach i podgrupach zarazem, koedukacyjnie i z podziałem na role. Jak często coś takiego się udaje? Jestem, byłem, zbytnim wizjonerem. Naiwnie idealizującym przyszłość. Życie weryfikuje plany i daje w kość. I jest impas. Który trwa. A czas nie działa na korzyść.
Jestem trudny. Uparty i trudny. Za mało we mnie oportunizmu. Pluję sobie w brodę za swój niewyparzony język. Nieumiejętność opanowania się. Brak głuchoty na durnotę. I ciągłą, naiwną i głupią nadzieję, że mogę coś zmienić. Niemożność przełnięcia tego. A w nagrodę kardioból i żal.
Może to czas na zmianę siebie. Może to szansa na poprawę sytuacji... może jedyna... ale czy potrafię?...
1 LIPCA 2016
1 LIPCA 2016
16 GRUDNIA 2014
7 GRUDNIA 2014
5 PAŹDZIERNIKA 2014
21 LUTEGO 2014
22 LISTOPADA 2011
31 PAŹDZIERNIKA 2011
Wszystkie wpisy