Znów znalazłam się w Krakowie.
Od kilku miesięcy żyję na walizce, uciekam z tego miejsca przy każdej możliwości.
Od kilku miesięcy płaczę na dworcach, opuszczając miejsca w których chcę być, jadąc do samotnego Krakowa.
W każdym tygodniu gdy mam tu spędzić te 3-4 dni, jestem przygnębiona i wpadam w mega dół.
Boję się tego co będzie za tydzień, zaczną się studia = skończy się jeżdzenie. Utknę tu.
Próbuję zrozumieć siebie, próbuję zrozumieć rodzinę i jego.
NIe umiem się we wszystkim odnaleźć, zdefiniować.
Chcę uciekać przed sobą, przed nim, przed nami.
NIe rozumiem mojej dorosłości.
Pragnę wrócić do liczenia kcal.
Przeszkodą jestem ja sama.