wczoraj bylam w warszawie. zjedlismy obiad numer 2 w restauracji, w lidlu obejrzalam lozko do mojego pokoju i ciocia kupila mi posciel. bylismy w media markcie. wieczorem obejrzelismy mecz. hm, no wiadomo, ze liczylam na kks lech poznan <3 szkoda tylko, ze nie zobaczymy ich w jesiennych rozgrywkach. i wiecie co bylo najgorsze? polak na polaka. yh, nienawidze tego. pozniej dokonczylismy harrego2.
dzis tez bylismy w warszawie. starowka, nowe miasto, stadion legii, stadion narodowy, praga, most poniatowskiego, grob nieznanego zolnierza, dwie fontanny (wrocilam oczywiscie cala mokra ;] ), palac kultury i nauki, 'bialy dom', jak to moja 7letnia gwiazdka stwierdzila. prezydenta nawet widzialam ;o i ten, mam troche zdjec ;] i dostalam mp4. I MOJA JEDNA Z NAJUKOCHANSZYCH CIOCI PRZYJECHALA <3 i jutro wracam. i nie jest zle, chyba..
szlam dzisiaj krakowskim przedmisciem i mijalam dziesiatki turystow. mowili w roznych jezykach. niemieckim, japonskim, niektorych nie rozpoznawalam.. przede wszystkim rozmawiali po angielsku. uwiadomilam sobie wtedy jedna rzecz - ze tego wlasnie mi brakuje. odczulam jakby jakas czesc mnie umierala. brakuje mi obozu. tam istnial tylko angielski i my. okres 2-17 lipiec byl jednym z najlepszych okresow mojego zycia. uwiadomilam sobie, ze mimo iz tak narzekalam na czterogodzinne lekcje, to to dawalo mi radosc, mozliwosci rozmawiania po angielsku, odkrywania, poznawania, zawierania znajomosci. wahalam sie, czy jechac na oboz. i wiem, ze robilam zle.
myśli przesiąknięte tęsknotą.