Wracam, wracam do mojego kawalaka cyberprzestrzeni. Widocznie w domu najlepiej.
Zmiany... ale czy na lepsze?
Probuje zrozumiec czemu to wszystko sie dzieje, wciaz zadaje sobie pytanie czy robie dobrze. Skoro nie czuje zadnych efektow, to moze nie warto... a jednak nie zdolam kolejny raz przezyc tego samego. Lubie ta godzine. Te 60 minut mocno wpatrzonej we mnie pary oczu i tego wszechogarnajacego spokoju, delikatnego, niezmiennego tonu glosu. Nawet gdybym plakala, krzyczala... ona wciaz pozostanie oaza spokoju. Jakims stalym punktem, o ktory moza sie oprzec. Nie boi sie slowa "smierc", nie wstydzi sie slowa "sex". Wciaz pyta dlaczego, chce wiedziec, chce zrozumiec, a ja... ja wciaz tkwie w mojej bezradnosci i tylko pochlaniam jej drogocenny spokoj, by moc przetrwac kolejne 7 dni...
A Ty? Lubisz cierpiec w samotnosci?!