Trochę czasu minęło.

Wiele się wydarzyło.

Miłość? niektórzy uważają, że nie istnieje.

Moja definicja miłości:

Kiedy czekasz z utęsknieniem , gotując obiad. Kiedy nie możesz spać, jak ukochanej osoby nie ma obok. Kiedy kłócisz się, że chcesz aż rzucać talerzami, ale tylko na chwilę, bo zaraz tulisz się do ukochanego jakby nie było kłótni. On wtedy całuje cię w czoło i mówi, że nawet jak chcesz rzucić talerzem to i tak Cię kocha.

Kiedy nie krępujesz się, bo po 4 latach związku znacie się bardzo dobrze.

Kiedy możesz porozmawiać o wszystkim. Mówisz i mówisz do niego o bzdetach (co w pracy, kto co powiedział, co zjadłaś) a on słucha. Kiedy osoba robi małe niespodzianki: wracasz po ciężkim dniu z pracy, a on męczy się nad garnkami, ale zrobi pyszny obiad. Kiedy tak po prostu podchodzi do ciebie, całuje i idzie do innego pokoju. Kiedy jesteście na spacerze, a on trzyma cię mocno za rękę. Kiedy martwi się o ciebie nawet jak po prostu jesteś zmęczona. Chodzi do apteki jak się przeziębisz. 

Nie WIELKIE niespodzianki, oczekiwania... lecz drobiazgi.

Czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile mamy.

Najważniejsze jest to, aby mieć obok osobę, która bezgranicznie nas kocha.

Pomimo wielu kłótni, czasem rozstań, teraz jestem w 100% pewna, że to ten jedyny.

I nawet jeśli czasem rzucam talerzami, to zawsze jest obok mnie.

Zatem nie bójmy się okazywać uczuć...

oraz gestów - tych najmniejszych.