photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 12 SIERPNIA 2008

Ruszaj!

-Dobrze się składa, że cię znaleźliśmy -powiedział przywódca bandy prowadząc Szesnastego do pomieszczenia obok - Ostatnio mamy coraz mniej ludzi. Sam rozumiesz, nie jesteśmy mile widziany w pobliskich wioskach. -Sasza uśmiechnął się i pchnął stare drewniane drzwi. -To jest nasza zbrojownia, przynajmniej tak to nazywamy. Jest tu pare strzelb, trochę amunicji i tym podobne pierdoły. Weź czego ci potrzeba, ale nie przesadzaj, jak się za bardzo obładujesz to będziesz spowalniał ekipę.

-Jaką ekipę? I co tak w ogóle mam zrobić? -zdziwił się przybysz

-Ah tak, zapomniałem. A więc... -Szef zamilkł na chwilę jakby przemyślając następne słowa -Jakieś dwa kilomtery stąd jest mała farma, jeden dom, kilka starych krów, trochę pola z jakimiś drzewkami. Ty i trzech moich ludzi pójdziecie tam, zabijecie właścicieli i przyniesiecie tutaj wszystko co może mieć jakąkolwiek wartość no i przede wszystkim jedzenie. Może i wyglądamy na zorganizowanych, ale w naszych czasach ciężko o pożywienie. -Odwrócił się i już miał wychodzić, gdy nagle o czymś sobie przypomniał -A, no i niech ci nie przyjdzie do łba jakaś próba ucieczki, moi podwładni odstrzelą ci łeb gdy tylko zaczniesz się podejrzanie zachowywać. Wszystko jasne?

-Tak - odpowiedział cicho przygnębiony nieco Szesnasty.

Gdy tylko Szasza wyszedł z pomieszczenia nowy nabytek bandy złoczyńców zaczął przyglądać się sprzętowi. Była tu masa zbędnych rzeczy takich jak stare zepsute  telefony, damska bielizna, szklane butelki po napojach z XXI wieku z etykietami "Tyskie", szmaty, szczotki i tym podobne. Jego uwagę przykuła jednak broń. W kącie leżały 4 zakurzone strzelby typu WidowMaker, sześć AK-47 oraz kilka pistoletów typu Colt i Glock. Na jednej z półek we wpół połamanym regale dostrzegł swój plecak, kiedy go otworzył na jego twarzy po raz pierwszy od kilku dni pojawił się uśmiech. Wszystko było na swoim miejscu, nawet tytoń.

-Może jednak oni nie są tacy źli? - powiedział do siebie

Do torby spakował kilka magazynków z nabojami, założył ją na plecy, a w dłonie wziął "kałasza". Wyszedł z pomieszczenia i dumnym głosem powiedział do Saszy: "Mogę ruszać".

(by Leń.)

 

Sorry za przerwe, ale Jarosz zniknął, a ja się opierdalałem.