Z okazji walentynek.
Przeczytałem gdzieś, że występują trzy stadia potencjalnej miłości. Ot tak, jakby ktoś nie wiedział.
Biorąc pod uwagę kryterium siły oddziaływania to opisane stadia będą od najsłabszego.
Wszystko sprowadza się do założenia, że taki schemat najczęściej występuje. Bo wiadomo, niektórym odpierdziela i nic nie potrafią zrobić porządnie, po kolei.
Po krótce:
Pierwszym stadium, przy najczęściej występującym schemacie, jest zauroczenie. Następuje ono zwykle krótko po poznaniu się, lub też po tzw. otwarciu oczu na coś co zawsze tu było, ale nigdy nie zwracaliśmy na to uwagi. Jest to zjawisko chwilowe i bardzo nietrwałe. Fakt , że trwa raz tydzień, a raz rok nie ma znaczenia. Czymże jest rok wobec wieczności? W tym stadium nie myślimy logicznie, idealizujemy i zazwyczaj pchamy się dalej niż powinniśmy. Po jakimś czasie albo nam przechodzi, a my zostajemy z ręką w nocniku, albo przeradza się w coś poważniejszego. nazwijmy to zakochaniem.
Zdecydowanie mocniejsze, bo już bardziej świadome. Charakteryzuje się mniej więcej tym samym co powyższe, jest jakby kontynuacją zauroczenia, ale powoli zaczyna też odgrywać swoją rolę przyzwyczajenie, ale o tym potem. Wygląda to tak: pomimo, iż okazało się, że partner/partnerka nas wkurwia to dalej chcemy to ciągnąć. Tak wiem, często jest to też pierwsze stadium głupoty,a le co poradzić. Potem zazwyczaj następuje miłość pełną gębą.
Miłość - każdy wie co to jest, nikt nie umie opisać, więc ja też to sobie daruje.
Na końcu znajduje się przyzwyczajenie. Jest ono zarazem najsilniej oddziałujące. Nie należy o tego ciągu zdarzeń co powyższe. Występuje niezależnie, chociaż im dalsze stadium tym częściej i mocniej - wiadomo. Dlaczego najmocniejsze? Bo na dłuższą metę nie ma miłości bez przyzwyczajenia. Ale nawet samo przyzwyczajenie może pociągnąć związek. Uczucie może wygasnąć dawno temu,a le dzięki przyzwyczajeniu, wszystko się dalej kręci. Czasem bywa silniejsze niż miłość. Może być pozytywnym nałogiem, albo przekleństwem.