Jestem tym, czym jestem.
Przeraźliwa większość czasu w podróży.
Każde intencjonalne działanie pociąga za sobą kolejne.
Wstęga nigdy nie ujrzy swojego początku.
Pierwszego działania. Preludium stworzenia.
Nieprzewidywalne jest największym złem - burzy zaplanowany co do minuty dzień, gniecie wstęgę jeszcze bardziej.
Oczekiwanie milknie, ogarnia spokój.
W zakamuflowanej artystycznej duszy rodzi się kosmiczny pierwiastek - niepewności.
Ujętej w sinusoidalnym uśmiechu. Dziś od pi do dwa pi.
Co przyniesie jutro? Śnieg? Apokalipsę? Dreszcz w godzinie nokturnów?
Jeszcze 10 minut. Cierpliwość rośnie proporcjonalnie do zmniejszającego się dystansu.
Pośród nocy, zbędnego teoretyzowania, miarowego stukotu: płynę przez noc.
Sypiąc srebrne iskry tego, co nieznane.
I co tak intryguje.
Magicznie.