Wiem, że jestem niepoprawny.
Każde skojarzenie związane ze słowem 'utopia' wiąże się z tym miejscem.
Nienawidzę słońca, tego tutejszego, profanującego jego tamtejszą prawdziwą wartość.
To śmieszne budzić się do życia po zachodzie.
Boli świadomość, że życie zmieni tryb i już nie będzie takie samo.
Beztroska zaginęła gdzieś na horyzoncie.
Prawda żyje jedynie w mojej głowie, nie wiem gdzie dokładnie, ale w tej chwili nie dbam o to.
W gąszczu mniejszych i większych zmartwień, z ich deszczu pod rynnę przykrości.
O to także nie dbam. Nie żyję dla chwili, żyję dla przyszłości, która po chwili bycia teraźniejszością staje się przeszłością.
Oswajanie się z tą świadomością boli tylko na początku.
Z roku na rok jest jednak coraz gorzej, depresjogenne myśli posuwają się dalej.
Nie poddaję się.
Cały czas idę dalej.
Wielokrotnie przez miasto.
Przez deszcz.
Przez noc.
Przez mróz.
Przez ból i jego częste ostatnio odzwierciedlenia.
Przez niechęć i przeciwności losu.
Przez ich złorzeczenie, które z moim nigdy się nie będzie równać.
Milcząc o problemach i wątpliwościach.
Dążąc do spokojnego czasu w mojej Idylli.